niedziela, 29 listopada 2015

New York City Marathon - część 1.


Pomysł na start w maratonie w Nowym Jorku pojawił się jakoś na początku roku. Firma, w której pracuję (Opera Software, to już 9 lat wow... :), mocno wspiera mnie, a nawet zachęca do biegania. Porozmawiałem z szefostwem firmy i otrzymałem zapewnienie, że jeśli uda mi się zapisać na maraton w Nowym Jorku to mogę liczyć na pomoc Opery. Na ten bieg można dostać się na kilka sposobów. Jeden to losowanie, ale szanse są niezbyt wielkie, niewiele miejsc, z których większość dla Amerykanów, a chętnych kilkaset tysięcy. Są także inne sposoby: przez biuro podróży, zbiórkę na cele charytatywne lub spełnienie normy czasowej. To ostatnie interesowało mnie najbardziej, w 2014 na Orlen Maratonie w Warszawie nabiegałem swoją życiówkę 2:29:58. Byłem przekonany, że taki wynik w kategorii M-40 da raczej pewny start. W sumie to nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze będę miał wynik dający realną szansę na pewny wjazd na maraton w NYC. To było też sporą motywacją do zgłoszenia. Formularz zgłoszeniowy wypełniłem pod koniec stycznia, pozytywna odpowiedź nadeszła po kilku dniach.
A więc stało się, klamka zapadła, najważniejsza impreza sezonu będzie 1.listopada, wszystko po drodze stanowi etapy przygotowania. W marcu dowiedziałem się, że nie będę tam sam, dwaj znajomi Tomek Regimowicz i Tomek Kłonowski również spełnili normy czasowe :)

W poprzednim wpisie opisałem zimowe przygotowania do Orlen Maratonu, bardzo obiecujące starty na wiosnę i rozczarowujące 2:33h na samym maratonie. Czas jak czas, ale najgorsze było to jak się męczyłem żeby go osiągnąć. Nie pamiętam żebym kiedykolwiek miał taki kryzys podczas maratonu. Od 22km to była właściwie walka o ukończenie. Potem było kilka startów na ulicy, dołek fizyczny na początku czerwca i również niezbyt zachwycający start w Nocnym Półmaratonie we Wrocławiu.

Nocny Wrocław Półmaraton 2015

 Czas 1:12:17 był zaledwie 13 sekund lepszy od tego, który pobiegłem w Sobótce na bardzo ciężkiej trasie na wiosnę... Liczyłem na lepiej, dużo lepiej. Moim planem było poprawienie życiówki 1:11:38. Nie udało się, do tego po raz pierwszy na tak krótkim biegu miałem skurcze. Wcześniej na maratonach zdarzały mi się skurcze mięśni dwugłowych uda, tym razem ostatnie 3km walczyłem z łydkami.

Po Półmaratonie postanowiłem odpocząć tydzień i powoli zacząć przygotowania do NY. Wrócić do tlenowych wybiegań, jednak nie zapominając tym razem o sile i tempie maratońskim. Zakwasy po starcie miałem prawie tydzień, co też mi się po półmaratonach nie zdarzało. Po odpoczynku wyszedłem na lekkie rozbieganie, 10km truchtu. Od samego początku czułem lekko prawą łydkę. Coś tam się spinało. Ok 8km ból był tak mocny, że nie mogłem nawet maszerować. Chwilę postałem, rozluźniałem, ale nic to nie dało. Dokuśtykałem ostatni kilometr do domu. Na drugi dzień boli dalej. Ból był dziwny, gdzieś w środku. Nie bolał mnie mięsień trzygłowy (brzuchaty) łydki. Mogłem go obmacać całego i nic nie czułem, mogłem go też rozciągać na wyprostowanej nodze i również zero bólu. Żeby wymacać bolące miejsce musiałem wcisnąć palce tuż pod kolanem między dwie części mięśnia brzuchatego. Tam przy samej kości było bardzo tkliwe miejsce. Bolało też w tym miejscu kiedy rozciągałem łydkę przy zgiętej w kolanie nodze. Zrobiłem 2 tygodnie przerwy, podczas której masowałem i rozciągałem bolący mięsień. Ból z dnia na dzień malał. Trochę pokręciłem na orbitreku i pojeździłem na rowerze. Tkliwość zniknęła, zarówno przy dotyku jak i przy rozciąganiu. Poszedłem potruchtać. Było OK, nic nie bolało. Jednak nie chciałem obciążać łydek i postanowiłem, że kolejny tydzień będę spokojnie biegał starając się nie używać łydek. Rozluźnić je i dać im jeszcze czas tak na wszelki wypadek. Na początku biegło się dziwnie, ale dosyć szybko bieg bez wybicia z łydek stał się bardziej naturalny. Zaczęło mi się dużo lepiej, luźniej biegać. Nastąpił jakiś chyba przełom :)

Treningi szły bardzo dobrze. Po drodze wystartowałem w Maratonie Wrocławskim. Był to start bardziej testowy. Nie nastawiałem się na konkretny wynik ani nawet na ukończenie. Start miał być treningowy, najważniejsze było, abym nie miał dużego odpuszczenia przed i po biegu. Pobiegłem właściwie z pełnego treningu, lekko tylko zmniejszyłem kilometraż w ostatnim tygodniu.


Maraton Wrocław 2015, okolice 37 - 38km

Na mecie wyszło 2:31:53, 9. miejsce Open, 3. Polak. Najlepsze jednak było samopoczucie podczas biegu, bezpośrednio po i po kilku dniach. Biegło mi się bardzo fajnie, nie miałem problemów żadnych mięśniowych. Nogi nie bolały ani od razu na mecie ani na drugi dzień. Następny tydzień trenowałem właściwie normalnie, lekko tylko wyluzowałem. Później było jeszcze kilka fajnych treningów. Biegałem sporo tempa maratońskiego, czasami wplatałem w to tempo kilkaset metrów tempa progowego i znowu powrót do maratońskiego. Samopoczucie i tętno podczas tych biegów pokazywały, że jest forma. Biegi w tempie 3:30min/km wydawały się bardzo komfortowe. Wystartowałem jeszcze 4.października w Legnicy w Półmaratonie Lwa.


Półmaraton Lwa, Legnica 2015
Bieg na 3 pętlach po alejkach parkowych. Ogromna ilość zakrętów  i nawrotów, w większości nawierzchnia szutrowa i wąska, na której było bardzo dużo dublowania. Biegłem całość samotnie trzymając założone wcześniej tempo. 1:12:22 w tych warunkach, pobiegnięte może nie na luzie, ale bardzo dobrym samopoczuciu. Wszystko szło w kierunku rewelacyjnego wyniku w NY, ale niestety na 3 tygodnie przed maratonem, podczas wyjazdu służbowego w okolice Cannes we Francji naciągnąłem mocno prawy mięśień dwugłowy. Ledwo chodziłem, o bieganiu nie było mowy.

Minimum tydzień przerwy potrzeba przy tego typu urazie do zagojenia. Ja na wszelki wypadek zrobiłem 2 tygodnie. W tym czasie jeździłem na rowerze i kręciłem na orbitreku. Parę specjalistycznych treningów niestety jednak wypadło. Jakby tego było jeszcze mało to na kilka dni przed wylotem do Stanów przewróciłem się na rowerze. Upadłem prawą ręką i prawym biodrem na kamienie. Poobijałem się porządnie. Na szczęście kości wytrzymały, skończyło się na mocnych obtarciach, porządnych siniakach i opuchliźnie. To też tak na prawdę przedłużyło mi trochę czas bez biegania.

Do USA lecieliśmy w poniedziałek na tydzień przed startem, a w piątek, czyli 2 dni przed jechaliśmy jeszcze na wesele do Pruszcza Gdańskiego. Postanowiłem wykorzystać ten czas na przestawianie się na czas wschodnioamerykański. Wyjechaliśmy z Wrocławia wieczorem. Na miejscu położyłem się spać dopiero o 3 nad ranem, spałem do 12:00. Potem było wesele, tym razem spać poszedłem o 4:00. Wstałem znowu w okolicach 12:00. Wróciliśmy do domu późnym wieczorem w niedzielę. Jako, że samolot był w okolicach 6:00 rano, wyjść z domu trzeba było około 4:30 to nie kładłem się już spać. Dzięki temu do Nowego Jorku doleciałem mocno zmęczony, poszedłem jeszcze na rozruch do Central Parku i przespałem całą noc. Próba przestawienia na docelowy czas jeszcze w domu zadziałała idealnie. Nigdy wcześniej nie przespałem całej nocy po podróży ze zmianą czasu. Będę to miał na uwadze na przyszłość, będzie można podróżować trochę bliżej startu w razie czego. Rano we wtorek znowu pobiegałem w Central Parku. Kogo tam spotkałem i jak przebiegała aklimatyzacja to już w części drugiej :)

Część II

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz