poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Orlen Warsaw Marathon 2017


To był bardzo ciekawy weekend, pełny emocji, walki i niepewności. Przyczyniły się do tego rodzinny pobyt w stolicy, pogoda, regulamin biegu, kontrola antydopingowa i oczywiście sam start. Minął jeden dzień, kurz po walce już opadł, emocje prawie uspokojone, ale wciąż jednak palce przesuwają się na klawiaturze w kierunku gorączkowej relacji. Część osób pewnie już wie co się działo, dlaczego ten maraton zapamiętam na długo. Nie jest moim zamiarem nikogo obrażać ani podgrzewać atmosfery wokół jednego ze związków sportowych (który nawiasem mówiąc ma kiepską passę tej wiosny), a jedynie opisać wydarzenia tego weekendu z mojego punktu widzenia.


Wrocławskie Iten w Warszawie pojawiło się w komplecie wraz z rodzinami. Ja z Andrzejem na maraton, Jacek na 10km. W podróż do stolicy wybraliśmy się na dwie ekipy, maratończycy w sobotę jeszcze przed południem. Andrzej od razu udał się do hotelu, ja z rodziną do Centrum Nauki Kopernik gdzie spędziliśmy kilka godzin. Trzeba przyznać, że bardzo fajne miejsce i warto wybrać się tam zarówno ze starszymi jak i z młodszymi pociechami. No może nie dzień przed maratonem, bo chęć pobawienia się tymi wszystkimi eksponatami potrafi zatracić w czasie. Po przejściu przez kilka działów zdałem sobie sprawę, że jestem naprawdę mocno już zmęczony i dosyć głodny.

Odbiór pakietu poszedł bardzo szybko, krótkie przejrzenie ofert na expo i jazda do hotelu. Dzięki wielu wcześniejszym wyjazdom nazbieraliśmy trochę punktów i zebrało się ich akurat na jeden nocleg w Warsaw Marriott. Darmowy, więc nie nastawialiśmy się na wielkie wygody, raczej na wersję ekonomiczną :) Jednak po odebraniu kluczy czekała nas wielka niespodzianka, pokój na 30.piętrze z pięknym widokiem na centrum Warszawy.


W takich warunkach można wypoczywać i szykować się do startu. Jak macie okazje to zbierajcie punkty, bo jak widać warto :)

Zrobiłem jeszcze popołudniu krótkie rozbieganie, częściowo po trasie maratonu, w okolicach stojącego już oznaczenia ósmego kilometra. Wiał lodowaty, porywisty wiatr, ale mimo to biegło się bardzo dobrze, musiałem mocno się hamować, żeby nie biegać szybciej niż moje zwykłe tempo wybiegań. Czułem się gotowy do rywalizacji, jedyne co zaprzątało głowę to pogoda. Za dobrze pamiętam to co działo się podczas zeszłorocznego Orlen Marathon, kiedy to wiatr rozdawał karty.

Postanowiłem biec w moich starych sprawdzonych startówkach Nike Zoom Streak 5. To był 7. maraton w nich, a wciąż trzymają się bardzo dobrze. Nie widać zużycia mimo ogromnej (jak na startówki) liczby kilometrów, a oprócz maratonów było też kilka połówek i dyszek. Wciąż nadają się do dalszego klepania asfaltu, ale czas na sprawienie sobie nowej pary. Po niezbyt udanej próbie polubienia się z AdiZero pozostanę chyba przy Streak'ach.

O przygotowaniach i planach napisałem chyba wystarczająco dużo, zainteresowani mogą znaleźć co trzeba lub dopytać. W skrócie celem minimum był kolejny bieg poniżej 2:30, a całkiem realnym bieg nawet poniżej 2:27. Zmieściłem się w widełkach, czas na mecie 2:29:07, co przy pogodzie i przebiegu maratonu uważam za dobry czas. Czy odzwierciedla trudy przygotowań, czy w zwykłym rachunku zysków i strat wyszedłem na plus ciężko powiedzieć. Nie ma życiówki, a to jest głównym celem i motywacją podczas przygotowań. Pobiegłem 21 sek. słabiej niż najlepszy wynik (zeszły rok również na Orlenie) i 2 sek. lepiej niż poprzedni z NYCM 2015. Jednak to ten bieg był 'najcięższy'. Napisałem to w cudzysłowie, bo chodzi nie tylko o warunki, ale o moją wagę. Tym razem stając na linii startu byłem ponad 3kg cięższy niż w obu pozostałych przypadkach... To dobrze, bo mam margines na zdjęcie sporo z tego wyniku :)

Przyszedł czas na pierwszą wzmiankę o PZLA, niestety nie ostatnią. Wszystko zaczęło się kiedy przejrzałem regulamin Orlenu. Jak co roku pojawił się punkt o darmowym zgłoszeniu dla osób posiadających II klasę sportową. Wskaźnik dla maratonu to coś około 2:33. Rok w rok mimo niezarejestrowania w żadnym klubie zrzeszonym w PZLA moje nazwisko znajdowało się na liście klas sportowych. W tym roku mnie nie było, ani innych niezrzeszonych osób biegnących Orlen w 2016. Co ciekawe takie osoby (niezrzeszone), które nabiegały wyniki w Łodzi czy nawet Rotterdamie były. Napisałem do organizatorów, którzy zgodnie z własnym regulaminem odesłali mnie do PZLA w celu wyjaśnienia sprawy. Tam dowiedziałem się, że klasami poniżej I zajmuje się Okręgowy ZLA odpowiedni dla rejonu kraju, z którego pochodzi mój klub, a że nie jestem w żadnym klubie to nie ma takowego, więc nic nie mogą dla mnie zrobić. Co roku byłem na listach mimo wszystko, w tym są na nich osoby niezarejestrowane, ale startujące w innych maratonach. Zagadka, rozwiązanie wciąż mi nieznane, ale też nie drążyłem tematu, uznałem temat za wyczerpany i zgłosiłem się do biegu tradycyjną drogą.

Na kilka tygodni przed startem odezwał się do mnie i Andrzeja Piotr Mielewczyk z zapytaniem czy nie pomoglibyśmy Izie Trzaskalskiej pobiec na wynik poniżej 2:30 dający minimum na tegoroczne Mistrzostwa Świata. Nie było żadnej umowy na prowadzenie, gdyż sami posiadamy zbyt mały zapas żeby podejmować się odpowiedzialności za utrzymanie równego tempa i biegnięcie z myślą o pomocy jeszcze komuś innemu. Bieg poniżej 2:30 zarówno dla mnie jak i dla Andrzeja jest wciąż obciążony sporym ryzykiem porażki. Jednak z braku oficjalnego pacemakera zgodziliśmy się zrobić co w naszej mocy, z zastrzeżeniami które przytoczyłem. Jako, że sami planujemy bieg w takim tempie zgodziliśmy się, aby Iza korzystała z naszego tempa i osłony od wiatru.  Dzięki temu na kilka minut przed strzałem startera zostaliśmy wprowadzeni do strefy elity, żeby Iza nie musiała na nas czekać czy my jej gonić z naszej pozycji startowej.


Podczas biegu zebrała się pokaźna grupa płci obojga chętna do korzystania z naszego prowadzenia. Niestety bez osób chętnych do dokonywania zmian. Tak więc od początkowych metrów staliśmy się pacemakerami dla kilkunastu osób. Zachętą do utworzenia się tak dużej grupy było pewnie niezbyt wymagające tempo pierwszych 5km. Pokonaliśmy je po 3:40/km mijając znacznik w 18:10, w tempie dającym na mecie 2:35. Wpływ na to miał mocno wiejący wiatr w twarz przez około 3km oraz dosyć wymagający podbieg.
6.km

Dalej było już znacznie szybciej. Weszliśmy na tempo z przedziału 3:25-3:30/km. Poszczególne kilometry różniły się od siebie przez zawiewający z różnych stron wiatr. Przez pierwszą połowę dystansu czułem się znakomicie, biegłem na bardzo dużym zapasie. Musiałem mocno pilnować tempa, bo samoczynnie przyspieszałem, o czym Iza, która miała chyba bardzo dobrze wybieganą prędkość potrzebną jej do minimum, informowała bardzo szybko :)

fot. Łukasz Woźniacki
Do półmetka nadrobiliśmy straty i znacznik 21,1km minęliśmy w 1:14:10, co podwojone na mecie dawało 2:28:20. Pierwsza piątka była dużo wolniejsza więc pozostałe 16km trochę pogoniliśmy :)
Spojrzenie do tyłu i okazuje się, że z dużej grupy zostaliśmy z Andrzejem my i cztery dziewczyny. Samopoczucie dalej bardzo dobre, tempo komfortowe, zostaje tylko je utrzymać i mamy świetny wynik.


20km, punkt kibicowania Parkrun Ursynów (fot. Sebastian Wojciechowski)
Zbieg z ulicy Gąsek i powtarza się historia z roku ubiegłego, ustawiamy się pod wiatr i zaczynam czuć trudy biegu. Około 25km w pośladkach i na przyczepach mięśni dwugłowych pojawia się niezbyt mocny, ale uporczywy ból. Związany jest raczej z nerwem kulszowym niż jakimiś problemami z mięśniami. Kulszowy potrafię już odróżnić, czuć ciągnięcie, sam ból potrafi się przesuwać. Moc mięśni zaczyna spadać, czuję, że aby utrzymać się w grupie muszę coraz mocniej się wysilać. Tętno mocno wędruje w górę, jest ciężko. Mam wrażenie, że Andrzej mocno przyspieszył, ale to raczej mój krok stawał się coraz mniej efektywny, a co bardzo prawdopodobne obie te rzeczy zdarzyły się równocześnie. Na dystansie kilkudziesięciu metrów Andrzej oddalił się od grupy, biegnące dotychczas za moimi plecami Etiopki zareagowały natychmiast omijając mnie i doklejając do niego. Za nimi również ruszyła Iza i biegnąca cały czas z tyłu grupy Białorusinka.

Tempo i tętno. 160ud/min to lekki bieg w II zakresie

Mi przez głowę przeszła myśl, że nie mogę zostać tutaj sam. Przy tym wietrze samotny bieg przy rosnącym kryzysie praktycznie oznacza poddanie biegu. Zmobilizowałem się i dogoniłem dziewczyny, mimo złego samopoczucia robiłem wszystko żeby trzymać się grupy. Andrzej chyba też zaczynał czuć zmęczenie, próbował namówić Afrykanki do wyjścia na czoło i zmierzenie się z wiatrem. Ustępował im drogę i gestem pokazywał chęć schowania się za nimi przed wiatrem. Ja ledwo trzymałem się na końcu, wyjście na czoło w ogóle nie wchodziło w rachubę. Dziewczyny również nie były zainteresowane prowadzeniem, powtarzały każdy ruch Andrzeja umiejętnie wciąż zostając w osłoniętym przez niego przed wiatrem miejscu.

Pierwsza grupę opuściła Iza, narzekając na kolkę. Rzuciłem tylko żeby spróbowała wyrównać oddech, to powinno pomóc. Ponieważ biegłem na własny wynik i rachunek to jedyne co mogłem zrobić, zostanie z Izą nie wchodziło w rachubę.

Następna z grupy odpadła Białorusinka, jednocześnie oddalać do przodu zaczął się Andrzej. W okolicach chyba 35km z przodu biegł Andrzej, za nim kilkanaście metrów dwie Etiopki, a za nimi w podobnej odległości ja. Do tyłu się nie oglądałem, nie wiedziałem czy kolka wyeliminowała Izę z walki o minimum, czy dała radę ją przełamać. Pewny byłem jedynie, że Białorusinka przeszarżowała biegnąc z nami i teraz do mety będzie zwalniała. Jakież więc było moje zdziwienie gdy na kilka km przed metą nagle wyprzedziła mnie biegnąc właściwie bez objawów zmęczenia. Bardzo szybko dogoniła dwie rywalki przed nami i równie szybko zostawiła je za sobą, wygrywając cały maraton w kategorii kobiet. 

Na 39km ja również wyminąłem mocno zmęczone Etiopki. W końcówce jeszcze poprawiłem pozycję w Open o 3 miejsca, mijając chłopaków, którzy mocno przeszarżowali. Posilając się energią mijanych przyspieszyłem i powalczyłem jeszcze o wynik. 

Międzyczasy

Na mecie zaskoczenie, wolontariusze WADA informują mnie i Andrzeja, który dotarł na metę prawie równo minutę przede mną, iż zajmujemy III i IV miejsce w Mistrzostwach Polski więc musimy odbyć kontrolę antydopingową. Na nasze sugestie, że nie mamy licencji i generalnie wg regulaminu do tychże Mistrzostw zgłoszeni nie byliśmy, stwierdzili że mają swoje wytyczne i czterech pierwszych Polaków na mecie ma przejść całą procedurę kończącą się dopiero po wysiusianiu do słoiczka i zamknięcia go hermetycznie przez odpowiedzialną za badanie osobę. I tak oto prosto z mety, bez odebrania rzeczy (które w moim przypadku były w depozycie, Andrzeja u jego dziewczyny, a nie jak reszty badanych osób w strefie elity) samochodami udaliśmy się na teren Stadionu Narodowego w celu dopełnienia formalności.

Tam bardzo miło spędziliśmy czas na rozmowie z najlepszym Polakiem, olimpijczykiem Arturem Kozłowskim, czekając na moment kiedy uda się na tyle uzupełnić płyny w organizmie, aby był on chętny do oddania ich części na zewnątrz. Dekoracja Mistrzostw Polski nadeszła jednak szybciej niż ten ważny przy badaniu moment i tak jak siedzieliśmy w mokrych ciuchach startowych ponownie zostaliśmy przewiezieni w pobliże mety. Ja byłem IV i nie musiałem nigdzie na podium wychodzić, więc udało mi się przekonać mojego opiekuna (pozdrawiam Staszka i powodzenia na Cracovi) żebyśmy udali się do depozytu gdzie mógłbym wziąć swoje rzeczy i przebrać się chociaż w suchą koszulkę. Ponieważ było zimno, a ja nie mogłem opanować drżenia mięśni pozwolono nam na opuszczenie strefy i udania się do depozytu po rzeczy.

W tak zwanym międzyczasie okazało się, że jednak regulaminowi stanie się za dość i nie będziemy liczeni w MP, zamiast Andrzeja na podium wywołany został Radek Kasprzak, który jako kolejna osoba po naszej dwójce spełniała wszystkie warunki regulaminu MP. Cała radość z uzyskania świetnych miejsc w Mistrzostwach skromnych chłopaków z Psiego Pola nagle prysła. Poczuliśmy się jak dzieci, którym dano ciastko i tuż przed ugryzieniem zabrano... Prawie 2 godziny marznięcia, nawadniania na siłę i ganiania z miejsca na miejsce na nic.

Oczywiście regulamin znaliśmy od momentu zgłoszenia, od początku wiedzieliśmy, że nie będziemy klasyfikowani. Jednak kiedy okazało się, że jesteśmy pomiędzy licencjonowanymi, Andrzej ma czas dający brąz, myśleliśmy (kontrola nas tylko w tym upewniła), że pewnie sędziowie PZLA reagują szybko i jako obywatele Polski będziemy brani pod uwagę, żeby nie było kolejnego tematu do dywagacji na forach przeróżnych. Niestety te nadzieje zostały bardzo brutalnie rozwiane.

Na osłodę dowiedzieliśmy się, że Iza pobiegła 2:29:55 i spełniła swoje marzenie, wspaniały nowy rekord życiowy i minimum na Mistrzostwa Świata. To głównie jej zasługa, pokonała dzielnie ciężki kryzys w końcówce i dała radę, jednak trochę nieskromnie muszę przyznać, że pewnie gdyby nie Wrocławskie Iten to skazana była by na samotną walkę z wiatrem i tempem mając zagraniczne zawodniczki walczące tylko o miejsca na plecach. Wtedy jej wynik nie byłby już taki pewny :)

Co do Mistrzostw Polski naszła mnie taka myśl, że trochę chyba PZLA zagarnia dla siebie znaczenie słowa Polska. Wg mnie nazywanie zawodów Mistrzostwami Polski oznacza objęcie klasyfikacją wszystkich posiadających obywatelstwo naszego kraju. Jeśli na Mistrzostwach pojawiają się jakieś dodatkowe wymagania dotyczące klasyfikowania powinny być ujęte w nazwie, np: Mistrzostwa Polski Informatyków, Strażaków czy Nauczycieli. Idąc tym tropem rozegrane podczas Orlen Marathon były Mistrzostwa Polski PZLA, w których my nieposiadający licencji nie braliśmy udziału, tak jak i nie braliśmy w Mistrzostwach Polski Policjantów rozgrywanych podczas Półmaratonu Ślężańskiego.

9 komentarzy:

  1. Brawo chłopaki! Paranoja z tym PZLA, z tego co widziałem w mistrzostwach byli klasyfikowani zawodnicy z wynikami ponad 4h, nawet ja nie byłbym ostatni :))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra robota, szczególnie w takim wietrze, a PZLA... szkoda słów. Niekompetencja na każdym kroku.
    Walka trwa!

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratulacje Grzesiek, PZLA hm to bardzo niesprawiedliwe jak Was potraktowano ..

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki chłopaki. Chciałem tylko wyjaśnić, że obaj z Andrzejem Witkiem uważamy, że potraktowano nas sprawiedliwie. Znaliśmy regulamin, który dotrzymano podczas dekoracji. Niesprawiedliwe byłoby gdyby regulamin złamano klasyfikując nas. Ja tylko uważam, że ten regulamin w przyszłości powinien się zmienić. No i samo zamieszanie kiedy nikt wokół nas nie miał pojęcia co z nami zrobić, dostawaliśmy wciąż mylne informacje i marznęliśmy, to nie było fajne. No i przez to zamieszanie 3. i 4. zawodnik MP nie zostali przebadani, a na pewno nie z pełną procedurą odizolowania ich z opiekunem od razu za metą.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wielki szacunek i słowa uznania nie tylko za sam bieg ale i postawę godną prawdziwych maratończyków. Obserwuję Pana treningi w Garminie i przy okazji tego wpisu bardzo dziekuję za tę mozliwość, niezmiernie się cieszę że trafiłem własnie na Pana i Pański blog. Gratulacje !

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratulacje świetna robota dla siebie i innych :-) Jedno pytanie jak przełożyły się na bieg i wynik treningi wydłużające krok biegowy?. Pozdrawiam Radek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm no to nie jest takie do końca oczywiste :) Wiedziałem, że to pytanie w końcu padnie, bo przecież to była główna zmiana w moim treningu. Trzeba będzie chyba zrobić jakiś wpis na ten temat. Na szybko to mogę chyba stwierdzić, że metronom nie zaszkodził. Zadecydowałem, że będę kontynuował dalej podobne przygotowania aż do Maratonu Wrocław, bo mimo, że nie poprawiłem się na żadnym dystansie uważam to za bardzo dobry sposób treningowy

      Usuń
  7. Gratulacje, fajnie było Was oglądać w telewizji, szkoda trochę że warunki nie były optymalne. Dzięki za blog i dzielenie się swoimi wrażeniami. Trzymam kciuki za dalsze sukcesy. PS. PZLA zamiast zachęcać to demontywuje biegaczy. No ale jak zawsze chodzi o pieniądze.

    OdpowiedzUsuń