poniedziałek, 11 stycznia 2016

Bieg Sylwestrowy w Trzebnicy


Bieg Sylwestrowy jest bardziej tradycją i sprawdzianem miejsca, w którym jestem niż ważnym startem. Nigdy nie biegałem tam przy dobrej dyspozycji. Zawsze jest to kiepski dla mnie moment na szybkie bieganie. Trasa jest ciężka, sporo przewyższeń, pogoda zwykle także nie rozpieszcza. W tym roku biegaliśmy przy lekkim mrozie i mocnym bardzo zimnym wietrze.

Pogoda tej jesieni i początku zimy była bardzo dobra do biegania. Kilka stopni powyżej zera, niewiele odpadów, mało wiatru. Wszystko zmieniło się dzień przed Trzebnicą 30. grudnia. W dniu startu temperatura była po raz pierwszy od dłuższego czasu ujemna. To trochę zmieniło komfort biegania. Zdecydowałem się na start w dwóch koszulkach, długi rękaw i na to startową koszulkę na ramiączkach. Wahałem się co z nogami. Nie planowałem bardzo mocnego biegu. Od ponad miesiąca biegam spokojne biegi tlenowe i badania wydolnościowe pokazały kiepskie radzenie sobie z mleczanami, do tego kto biegał w Trzebnicy ten wie, że są tam 2 długie i strome podbiegi i również 2 strome, ale krótkie. Brak jakiegokolwiek treningu siły i szybszego biegania oznaczało, że raczej nie będę w stanie nawiązać walki z moimi rywalami. Po przejrzeniu listy zgłoszonych co do kategorii byłem raczej spokojny. Dlatego też raczej pewność, że bieg nie będzie zbyt mocny dla mnie. W końcu na miejscu zdecydowałem, że ubieram spodenki lycry 1/4 i po raz pierwszy na próbę podkolanówki kompresyjne. Miałem je od dawna, ale jakoś do dzisiaj nie miałem okazji ich wypróbować. Zasłonią część nogi i dodatkowo będę mógł ocenić jak mi się w nich biega i czy faktycznie ich mityczne moce mają jakiekolwiek odniesienie do rzeczywistości. Odpowiem na to pytanie od razu. Biega mi się w nich bardzo źle i wg mnie nie mają żadnego wpływu pozytywnego na moje bieganie. Czułem się niekomfortowo i raczej żałowałem, że je ubrałem. Po biegu jednak byłem zadowolony z testu, teraz wiem, że to nie dla mnie i nie będzie mnie kusiło ubranie ich na jakiś poważniejszy start. Nie wyobrażam sobie biegu w nich niczego dłuższego niż ta dycha, a maraton to byłby dla mnie jakiś koszmar. Wielu ludzi biega w takich skarpetach z powodzeniem nawet na poziomie światowym, np. Meb Keflezhighi, więc pewnie to tylko moje subiektywne odczucie, a każdy powinien sam stwierdzić czy to zabawa dla niego. Ja spodziewałem się całkowitego braku wpływu na bieg i w tym elemencie się rozczarowałem, bo wpływ był, niestety bardzo negatywny. Oczywiście nie jest tak, że jakbym ich nie ubrał to pobiegłbym minutę lepiej. Tak dobrze nie ma, przeszkadzały mi, ale nie wpłynęły w jakikolwiek sposób na mój wynik.

Od startu biegło mi się nadzwyczaj dobrze. Problemem jak zwykle ostatnio była tylko moc w nogach. Mięśnie kiepsko radziły sobie z jej generowaniem, a zwiększenie kadencji wiele nie pomagało. Wydolnościowo czułem się dobrze i o dziwo nie miałem problemów z podbiegami. Trochę na nich zwalniałem, ale nie było to nic rozbijającego. Moc generowana przez mięśnie wystarczała na utrzymanie dosyć równego tempa mimo zmian nachylenia trasy. Jakoś tak się złożyło, że moje tempo nie dopasowało się do nikogo na tyle żebyśmy biegli ramię w ramię. Przede mną w stałej odległości biegło trzech chłopaków, za mną dłuższa przerwa. Po pierwszym okrążeniu jeden z trójki miał wyraźnie dosyć, odpadł od kompanów. Dosyć mocno zwolnił, za chwilę został także i za mną. Tuż przed ostatnim podbiegiem (jakieś 1500m do mety) wyraźnie zwolnił jeden z dwójki, która biegła kawałek przede mną. Doszedłem do niego na podbiegu i wyprzedziłem. Nie oglądałem się za siebie, trzymałem w miarę mocne i równe tempo. Gość wyglądał na bardzo zmęczonego kiedy go mijałem, więc byłem pewny, że został z tyłu i zaraz za górką spokojnie ostatnie kilkaset metrów pobiegnę do mety. Tak więc moje zdziwienie było duże kiedy po wbiegnięciu na szczyt kolega nagle wyskoczył mi zza pleców i pogonił do przodu. Na szczęście trochę za szybko zaczął swój atak. Początkowo odskoczył mi mocno, ale za chwilę lekko go wyprostowało. Poczułem, że nie wszystko stracone, udało się do niego doskoczyć. Na 200m przed metą zaatakowałem i po kilkudziesięciu metrach kolega zwolnił, a ja mogłem świętować jeden z bardzo nielicznych zwycięskich pojedynków na finiszu. Zawsze to ja jestem tym pokonanym. Zwykle ścigam się ze sporo młodszymi i szybszymi zawodnikami. Ja nad szybkością nie pracuję właściwie wcale, więc takie zwycięstwa cieszą :) W tym przypadku przyczyniło się na pewno mocne zakwaszenie mięśni rywala na podbiegu, a następnie bez chwili rozluźnienia od razu zmuszenie ich do szybkiego biegu na płaskim.

Czas jak na tę trasę i etap treningu nienajgorszy 33:35. Przed biegiem mówiłem o łamaniu 34min i to się udało. Uważam, że na takiej trasie w właściwie każdym etapie treningu te 34min to dla mnie takie minimum przyzwoitości.

Całość przebiegnięta w okolicach tempa progu beztlenowego. Na badaniach określone było na 160 ud/min i na biegu wahało się bardzo blisko tej wartości. Jedynie na podbiegach lekko ją przekraczało. Poniżej wykres mojeg tętna w porównaniu do przekroju trasy.
Początkowy skok tętna to zbyt luźny pasek. Przez pierwsze kilka minut co jakiś czas starałem się go poprawić, bo czułem, że zaraz mi się zsunie. W końcu, albo dobrałem dobre ustawienie, albo klatka piersiowa na tyle mi się spociła, że się przykleił i zaczął pokazywać poprawne informacje.

Zrobiłem bardzo dobry bieg progowy na mocno pagórkowatej trasie, z którego jestem zadowolony. Mocno złamane 34min przy właściwie tlenowym biegu to coś co mnie cieszy. Poprawienie dynamiki wybicia i odporności na mleczany pozwoliłoby pobiec pewnie z minutę lepiej. Nie mówiąc już o lepszych warunkach pogodowych. Do maratonu jeszcze grubo ponad 4 miesiące. Popracuję jeszcze mocno nad możliwościami aerobowymi, a potem na tym mocnym fundamencie postaram się zbudować bardzo solidną budowlę. Cel to na koniec kwietnia utrzymać tempo 3:30min/km przez troszkę ponad 42km.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz