piątek, 18 marca 2016

III 10km WroActiv 2016


Kolejny start zaliczony. W niedzielę 13. marca biegłem w III Dziesiątce WroActiv. Tym razem pogoda dopisała. W zeszłym roku była bardzo mocna wichura, która pokrzyżowała plany bicia rekordów wielu zawodnikom. Co się zdarzyło dwa lata temu pewnie wszyscy wiedzą, echa można ciągle znaleźć na internecie. Ktoś z odpowiedzialnych za zabezpieczenie trasy organizatorów nie zadbał o dokładne oznakowanie i czołówka biegu po jednokrotnym okrążeniu Stadionu Miejskiego we Wrocławiu zamiast wybiec na ulicę Królewiecką wbiegła na drugie okrążenie. Tam wpadliśmy na zdezorientowanych biegaczy, którzy dopiero ruszali na trasę. Przebiegliśmy więcej niż 10km wtedy, z czego około 2km trzeba było przeciskać się między wolniejszymi zawodnikami żeby wyjść na pozycję do szybkiego biegu.

Tym razem już wszystko zagrało. Była dobra pogoda, a organizatorzy stanęli na wysokości zadania. Całkowicie bezwietrznie nie było, lekko wiało od północy, ale to utrudniało bieg tylko na odcinku kilkuset metrów na al. Śląskiej. Odcinek krótki, ale pokonywany dwukrotnie.
Dopiero na tej edycji biegu, już trzeciej przekonaliśmy się jak dobra i szybka jest to trasa, mimo trzech nawrotów. Wpływ na dobre wyniki miała również znakomita obsada, właściwie na każdy wynik można było znaleźć kilka biegnących osób.

Dla mnie ta edycja była wyjątkowo udana. Po pięciu latach w końcu poprawiłem życiówkę na 10km. Pobiegłem 32:27. Udało się pobiec sporo powyżej progu mleczanowego (160 ud/min), co przy moim treningu nie jest takie proste i kilka tygodni temu w samotnym biegu mi się nie udało.

Wydaje się, że mogło być sporo lepiej. Od startu uformowała się grupka mocnych zawodników, byli tam m.in. Adam Draczyński, Kamil Makoś, Tomek Sobczyk, Paweł Matner czy Andrzej Witek. Ja czułem się dobrze, ale jakoś tak wydawało mi się, że za mocno zaczęli i lepiej ruszyć z rozwagą, a później dokleić do nich czy powoli mijać odpadających. Zostałem więc kilka metrów za nimi z Piotrkiem Ślęzakiem.

Mimo prób dogonienia dystans do poprzedzających nas zawodników nie zmieniał się. Od 4km niestety biegłem już sam, Piotrek trochę został. Cały czas walczyłem żeby skleić z grupą, ale dystans wciąż był ten sam. Około 7km biegnący przede mną zaczęli mocno przyspieszać, grupka się rozerwała, ale ja też zwolniłem, bo zostający też oddalali się ode mnie. Dopiero ok. 9km zacząłem doganiać Tomka, Pawła i jednego z Ukraińców. Mi od 8km biegło się już bardzo ciężko, ale malejący dystans zadziałał i ruszyłem do ataku :) Jednak zabrakło mi trochę dystansu, aby dogonić chłopaków.

Tak wychodziły poszczególne kilometry:


Ciężko powiedzieć co by było gdyby :) Nowa życiówka cieszy, ale niedosyt jest spory. Gdybym pierwszy kilometr pobiegł kilka sekund szybciej to do 7km biegłbym właściwie tym samy tempem, w którym biegłem teraz. Różnica byłaby taka, że tam biegłbym schowany w środku, trzymając tylko równe tempo. To dużo łatwiejsze niż samotny bieg i zrywane próby dogonienia. Ataku grupy na 7km bym na pewno nie wytrzymał, ale najprawdopodobniej dobiegł bym na równi z chłopakami, którzy z grupy odpadli wtedy. A to dawało czas w granicach 31:50 - 32:10. Trochę szkoda, bo okazja pobiegać tak szybko może szybko się nie nadarzyć. Więc z życiówki się cieszę, jest mocno niespodziewana, a myśl, że mogło być naprawdę dużo lepiej napawa optymizmem i pozwala wierzyć w trening, który realizuję.

Byłem drugi w kategorii, przegrywając jedynie z Adamem Draczyńskim, do niedawna jeszcze czołowym polskim maratończykiem z życiówką 2:10:49. Więc wstydu nie ma :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz