czwartek, 18 kwietnia 2019

Orlen 2019 relacja


Siódma edycja Orlen Maraton w Warszawie i mój siódmy start w tej imprezie. Jest to drugi (oprócz Dziesiątki WroActiv) bieg, którego wszystkie dotychczasowe edycje ukończyłem.

Historia moich startów (czasy netto):
1. 2013-04-21 02:34:16
2. 2014-04-13 02:29:56 (ż)
3. 2015-04-26 02:33:04
4. 2016-04-24 02:28:46 (ż)
5. 2017-04-23 02:29:08
6. 2018-04-22 02:34:26
7. 2019-04-14 02:27:15 (ż)

To tutaj pierwszy raz złamałem 2:30:00, a w sumie miałem w siedmiu edycjach cztery biegi poniżej tej granicy. To tutaj trzykrotnie poprawiałem życiówkę. Nigdy nie miałem na trasie Orlenu zwykłego biegu, albo był rekord, albo dramatycznie słaby czas (no może oprócz pierwszego, bo biegnąc go miałem życiówkę 2:34:14 z Poznania pół roku wcześniej).

Po fatalnym zeszłorocznym występie celem minimum było ponowne złamanie 2:30, ale bardzo liczyłem na bieg nawet z 2:28 z przodu.

Do Warszawy jechałem niepewny swoich możliwości. Przez ostatnie tygodnie dostawałem bardzo sprzeczne informacje na temat mojej dyspozycji. Z jednej strony wiedziałem, że zrobiłem bardzo dobrą robotę na treningu, a organizm zaadaptował się wyśmienicie do dużych obciążeń. Z drugiej jednak dwa starty kontrolne wypadły koszmarnie, nie dając żadnych złudzeń nawet na bieg lepszy niż zeszłoroczne 2:34.
Przygotowania opisałem z grubsza tutaj.

W sobotę po przyjeździe odebrałem pakiet i spotkałem się z Łukaszem. Jeśli ja mówię, że mój start zeszłoroczny był fatalny, to Łukasz może użyć chyba tylko wulgaryzmów żeby określić swój. Zakończył na 30km próbę łamania 3h. Tym razem jednak był bardzo pewny swego, zarówno tempa treningowe jak i starty kontrolne pokazały dyspozycję na łamanie 2:50:00. Podczas rozgrzewki wysiadł mu Garmin i maraton musiał biec na czuja. Ale może to i lepiej. Nabiegał 2:48:46, wdzierając się tym samym do grona elilty amatorów :)


Z biura szybki powrót do hotelu. Krótkie przejrzenie sprzętu, przypięcie numeru, przygotowanie żeli, doładowanie Garmina i odpoczynek.


Rano pobudka, lekkie śniadanie, kawa, Redbull, pakowanie i na półtorej godziny przed startem wyjście z hotelu.
Przed rozgrzewką, w trakcie i tuż przed startem zjadłem jeszcze w sumie trzy żele. Pierwszy raz zastosowałem taką końską dawkę węglowodanów przed biegiem. Ale to jeszcze nie koniec, bo na trasie wciągnąłem kolejne pięć (z kofeiną), co 6km do 30km włącznie. Na każdym punkcie przepłukiwałem usta wodą, kilka łyczków upijałem, a przynajmniej jeden kubeczek wylewałem sobie na głowę.

Nie robiłem jakiejś wielkiej rozgrzewki, przetruchtałem z depozytu w okolice startu, kilka rundek na 50m prostej wzdłuż swojej strefy. Spotkałem tam Andrzeja Witka (140minut.pl) z narzeczoną. Asi zostawiłem bluzę, którą dzięki temu mogłem zabrać ze sobą na rozgrzewkę.

W strefie startowej dużo znajomych twarzy, ostanie ustalenia kto na ile leci, powitania, dyplomacja i kurtuazja. Z Andrzejem i Kamilem Leśniakiem już wcześniej byliśmy umówieni na wspólny bieg z międzyczasem 1:14:00 w połowie dystansu.
Po starcie utworzyła się grupa wokół 6 dziewczyn z Afryki i ich pacemakera. Oprócz mnie, Andrzeja i Kamila był w niej też Zbyszek Kalinowski i chłopak którego nie znałem (po biegu sprawdziłem, że to Szwed Patrik Eklund).

Trasa
Pierwsze kilometry pokazywały idealne tempo 3:29-3:30/km. Po nawrocie na 3km biegnąc wzdłuż tłumu będącego około kilometra za nami otrzymaliśmy ogromny doping. Głównie Andrzej, ale i mnie się zdarzyło dosłyszeć swoje imię :) Dziękuję, to było bardzo miłe.

Pierwszą piątkę mijaliśmy w czasie 17:25.

Dycha 34:58, czas wg planu, ja czuję się jak na spokojnym wybieganiu. Z tyłu za nami nikogo daleko nie było widać. Przed mostem Świętokrzyskim około 13km zauważyłem, że jest nas o jednego więcej :) Chłopak poinformował nas, że biegnie do 30km i wyszedł na czoło.
12km
Po 15km zaczęliśmy się zbliżać do pierwszego dłuższego i stromego podbiegu na tej trasie ulicami Myśliwiecką i Górnośląską w kierunku alei Ujazdowskich.
Profil trasy
Kilkaset metrów bardzo stromo, później przechodzące w lekkie nachylenie, razem około 2km podbiegu. Wówczas pierwszy raz zacząłem tracić kontakt z grupą. Czułem się dobrze, ale na moment mnie przytkało i zostałem z tyłu kilka metrów. Razem ze mną został też Kamil. Tego się nie spodziewałem, przecież z nas wszystkich to on trenuje do dużych przewyższeń jakich nie brakuje w trakcie ultramaratonów górskich. A te dwa mocne podbiegi na tegorocznej trasie uważałem za jego atuty i to tam spodziewałem się ataków z jego strony.
Szybko się zebraliśmy i podkręcając tempo na wypłaszczeniu dociągnęliśmy do pozostałych. Odpadnięcie teraz od grupy i dalszy samotny bieg byłoby sporym błędem taktycznym.

Na 20km dogoniliśmy pierwszego zawodnika odczuwającego trudy biegu. Litwin Jevgenijus Galuska wyglądał na mocno zmęczonego. W tym punkcie mieliśmy międzyczas 1:09:38 czyli wciąż równo (śr. 3:29/km).
Mimo wymuszonego szarpnięcia po podbiegu czułem się znakomicie.

Mata pomiarowa mierząca połowę dystansu leżała przy oznaczeniu 21km, więc do międzyczasu 1:13:08, który nam zanotowano trzeba dodać około 20sek. Tyle mniej więcej potrzebowaliśmy na przebiegnięcie brakujących 98 metrów.

Grupa powoli zaczęła się wykruszać. Szwed i Litwin zostali z tyłu i wciąż tracili do nas dystans. Odpadły również trzy reprezentantki Afryki.

Przed 25km kolega deklarujący bieg do 30km mocno przyspieszył. Zbyszek Kalinowski ruszył za nim. Szybko oddalili się od nas na kilkanaście metrów. Jakiś czas później straciłem ich obu z oczu.
Zostaliśmy więc tylko ja, Kamil, Andrzej, pacemaker i trzy dziewczyny. Po minięciu połowy dystansu co jakiś czas podjeżdżał do nich samochód techniczny i osoba wystająca przez okno nadawała rytm biegu miarowym 'faster! faster! faster!'. Mobilizował je do szybszego biegu, gdyż w grę wchodził bonus za rekord trasy, na który wciąż miały szansę.

30km osiągnęliśmy w 1:44:13 tylko we czwórkę. Pacemaker zakończył już swoją pracę i zszedł, niestety również gdzieś się zapodział Kamil i jedna z dziewczyn. Na chwilę za to dołączył do nas dogoniony Darek Nożyński, zwycięzca zeszłorocznego Wings 4 Life w Poznaniu i autor bloga szybkiebieganie.pl.

Kilometr dalej czekała na mnie moja rodzinka :) Kiedy ich zobaczyłem dostałem mocnego kopa energetycznego, pojawił się uśmiech i miałem nawet siłę, żeby pomachać do dzieci.
31km i radość na widok dzieci :)
32km to początek najcięższych 10km biegu. Najpierw stromy podbieg na ul. Tamka, potem koszmarna i nierówna kostka na Krakowskim Przedmieściu, ostry zbieg i ostatnie 4km pod wiatr z lekkim podbiegiem na szczyt mostu Świętorzyskiego. Tuż przed podbiegiem dostaliśmy jeszcze porcję dopingu od naszego sąsiada i towarzysza dużej części przygotowań Jacka Sobasa.

Na podbiegu ponownie zostałem w tyle. Tym razem bardzo wyraźnie, Andrzej razem z dwiema dziewczynami odskoczyli mi na kilkadziesiąt metrów. Wiedziałem, że ostatnie 8km będę musiał dobiec samotnie. Skontrolowałem sytuację za plecami, która na tą chwilę wyglądała bezpiecznie.

Tamka i bieg po kostce kosztowały mnie patrząc na międzyczasy około minuty, która została dopisana tam do mojego wyniku. Z przodu daleko przede mną widziałem, że grupka się rozerwała. Jedna dziewczyna poszła mocno do przodu, druga została z Andrzejem. Pewnie kontrolujący tempo manager wyliczył, że trzeba sporo przyspieszyć.

Ja po zbiegnięciu w końcu z kostki na asfalt na ulicy Miodowej, wyrównałem oddech i wróciłem do tempa 3:30/km. Czułem już trudy biegu, ale bieg z tą prędkością wciąż był wykonalny.
35km
W okolicy 35km zobaczyłem, że druga dziewczyna oddala się od Andrzeja, a ja zaczynam się coraz szybciej do niego zbliżać. Poczułem, że mogę do niego dobiec, a razem będzie nam łatwiej jak ustawimy się pod wiatr. Lekko przyspieszyłem i tuż przed zbiegiem na ul. Krajewskiego, mniej więcej na 36km zrównaliśmy się. Coś tam motywującego rzuciłem typu 'dawaj dawaj', ale widziałem, że dalej jednak muszę biec sam.

Przed sobą widziałem dziewczynę, która jeszcze niedawno biegła z Andrzejem i znowu pomyślałem, że mogę ją dogonić. Dzięki temu trzymałem tempo.
Około kilometra dalej minąłem również ją.

39km (fot. Zabłąkany Aparat)
Na 39km, koło Centrum Nauki Kopernik zobaczyłem, że jakieś 20sek przede mną biegnie samotnie Zbyszek Kalinowski. Przez kolejny kilometr dystans między nami utrzymywał się bez zmian.

40km (fot. photo-masters.pl)
Ale po wbiegnięciu na most Świętokrzyski poczułem uderzenie adrenaliny, Zbyszek ewidentnie zwalniał, miał kryzys. Do mety jeszcze ponad 2km, to wciąż daleko. Ruszyłem do ataku. Byłem przekonany, że jest w mojej kategorii i walczymy właśnie o jej wygranie.

Przed 41km była jeszcze agrafka, która pozwalała obadać sytuację około 200m do przodu i później tyle samo z tyłu po nawróceniu o 360 stopni w miejscu. Kiedy Zbyszek zobaczył, że się zbliżam zebrał siły i przyspieszył. Lekko chyba nawet znowu mi odskoczył, co na mnie niestety zadziałało lekko deprymująco. Straciłem wiarę, że go dogonię.
41km
Wiarę ponownie odzyskałem kiedy na niecały kilometr do mety za zakrętem zobaczyłem Zbyszka prawie połowę bliżej niż kiedy on tam skręcał. Biegł ciężko, wyglądało, że przyspieszenie za agrafką kosztowało go sporo sił.
Na jakieś 800m przed metą rozpocząłem mocny finisz. Wciąż miałem w głowie, że muszę wygrać kategorię, muszę i koniec. Obaj rzuciliśmy wszystkie siły jakie mieliśmy. Zbliżałem się bardzo szybko, wciąż szacowałem czy dam radę. Mocno wierzyłem, że go dogonię, minę i wygram M-40.

Jeszcze 200m, wciąż jest szansa

Meta
Niestety... zabrakło mi dwóch sekund. Zbyszek był mocniejszy i zdołał się obronić. Jednak na mecie czekała mnie miła niespodzianka. Kiedy mu gratulowałem z uśmiechem stwierdził, że do czterdziestki to mu wciąż jeszcze trochę brakuje. Tak więc oto wygrałem M-40, a dzięki mojej małej pomyłce poprawiłem nam obu życiówki o kilkanaście pewnie sekund :)

tak to wygląda w cyferkach

Oprócz pościgu na ostatnich dwóch kilometrach całość biegło mi się bardzo fajnie, to był mój dzień. Właściwie wszystko zagrało, dzięki czemu ta życiówka zrobiona była chyba najmniejszym kosztem, a na pewno najmniej bolała. Cały czas czułem pełną kontrolę, miałem zapas. Nawet po ostrym finiszu nie odcięło mnie, a po kilku minutach czułem się już bardzo dobrze.

2:27:16, 17. Open, 16. Mężczyzna, 9. Polak, 1. M-40
Pełne wyniki
Relacja Andrzeja
Relacja Kamila

Zapis mojego biegu na portalu Strava



10 komentarzy:

  1. Pozdrawiam rówieśnika! Co to się wyrabia na Psim Polu normalnie zagłębie talentów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajny wpis. Intryguje mnie jedna rzecz (jeśli to nie problem), to prosiłbym o rozwinięcie: skąd pomysł na takie żywienie? Strasznie dużo cukru i kofeiny. Jak sobie czytam, to rano lekkie śniadania (pewnie węgle) + kawa (kofeina) + redbull (kofeina + cukier), 3 żele na rozgrzewce (cukier!!), do tego 5 żeli (cukier + kofeina) w trakcie? Wg moich obliczeń to będzie równowartość dobrych 3-4 kaw + sporo cukru, skąd pomysł na taką dietę? Jakieś badania, czy eksperymenty? W żaden sposób nie chcę deprecjonować treningu - ale może to w jakimś stopniu również wpłynęło na ogólny stan (tj. ukończenie z najmniejszą ilością "zniszczeń")?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomysł jak wiele moich był z niczego, czyli z głowy :) Kofeiny zbytnio się nie bałem, bo na co dzień piję bardzo dużo kawy + różne napoje z nią. Żele testowałem wcześniej i znosiłem je bez problemu.
      Jeśli chodzi o węglowodany to zależało mi na dostarczeniu ich przed startem w jak największej (tolerowanej) ilości. Nie miałem problemów żołądkowych, ani energetycznych. Podczas biegu żele jadłem trochę na siłę, nie czułem potrzeby ani nawet chęci na nie :) Jednak co ustaliłem sobie wcześniej to realizowałem. Tak na prawdę to zabrałem ze sobą 6 sztuk na trasę. Ostatni miałem wziąć po 35km, ale do mety było już blisko, czułem się dobrze, więc uznałem, że bez sensu ładować kolejnego w siebie. Dam radę i bez niego.
      Czy to pomogło? za dużo zmiennych żeby określić to dokładnie, ale tego dnia musiało na prawdę wiele rzeczy zagrać idealnie, a to mogła być jedna z nich. Myślę, że jeszcze kilka razy sprawdzę zażelowanie się na takim poziomie i wtedy będzie można powiedzieć coś więcej

      Usuń
  3. Przekozak!��Jeszcze raz wielkie gratulacje i powodzenia w dalszych startach�� do zobaczenia na nocnym?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, Nocny to obowiązkowy punkt programu co roku w czerwcu :)

      Usuń
  4. Gratulacje, wspaniały wynik! Widziałem Was wbiegających na metę, wyglądałeś bardzo mocno, Andrzej tylko odrobinę słabiej. Siły rozłożyłeś idealnie, jak widać podbiegi mogą być rozegrane taktycznie i stać się atutem. Jako równolatek, jesteś dla mnie nieustającą inspiracją, biegaj dalej! :) Odnośnie kofeiny - główna oskarżona w przypadkach 'nagłej śmierci', pewnie znasz książkę Lewisa G. Maharama 'Biegaj zdrowo': http://www.innespacery.pl/aktualnosci/bieganie-a-nagla-smierc-13.html . Powodzenia w kolejnych startach! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie to tyle ile badań tyle różnych wyników. Bardzo częstą opinią jest wypłukiwanie magnezu przez kawę, drgania powieki, tiki czy skurcze. Ja od wielu lat piję jej bardzo dużo, nie biorę żadnych suplementów z magnezem, ani nie pilnuję żeby było go dużo w diecie i nie mam wyżej wymienionych problemów. Oczywiście ciężko uogólniać własne doświadczenia na wszystkich, bo być może to kolejna adaptacja organizmu.
      A co do nagłej śmierci to raczej nie kofeina zabija, a niewykryte schorzenia. Ponieważ większość ludzi pije kawę przed startem to prawdopodobieństwo, że osoba która umarła podczas biegu będzie miała we krwi kofeinę jest bardzo duże. Nie da się też przeprowadzić badań czy ta sama osoba bez tej kofeiny by przeżyła.

      Dzięki, powodzenie na pewno się przyda

      Usuń
  5. Gratulacje Grzesiek! mijam czasem na Psiaku Ciebie i Andrzeja, dobrą dajecie motywację chłopaki! :-)czy robisz gimnastykę siłową, skipy, jeśli tak to czy w całym cyklu czy tylko w początkowej fazie przygotowań? Pozdrowienia z Malych Wilczyc :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. hej semek,
    To i pewnie Jacka mijasz :)
    Nie robiłem skipów, ale mam też w zanadrzu taki bodziec. Do Półmaratonu Nocnego jeszcze raczej nie skorzystam z niego, ale może włączę je testowo do wiosennego maratonu... kto wie :)

    Mam dwóch znajomych z pracy na Małych Wilczycach i zdarza mi się tam grillować :)

    OdpowiedzUsuń