piątek, 12 kwietnia 2019

Nowy Jork 2018. Studium Upadku (clickbait)



Maraton w Nowym Jorku był moją imprezą docelową w 2018 roku i miał być rekompensatą za średnio udany sezon. Tak jednak nie było. We wcześniejszych postach opisałem zeszłoroczną wiosnę jak i początek przygotowań do tego maratonu.
Wszystko szło gładko i dokładnie tak jak tego oczekiwałem, ale czyż nie tak właśnie zaczyna się większość horrorów produkowanych przez Hollywood?

Miesiąc do godziny 0
W niedzielę 7. października wpadł start kontrolny podczas półmaratonu w Legnicy. Bieg w większości rozgrywany po alejkach parkowych, na pętlach, z których tylko część pierwszej zahaczyła o boczne uliczki miasta. Nawierzchnia to głównie szuter, ale trafiło się też trochę asfaltu, kostki, a nawet tartanu na stadionie. 3 bardzo mocno pokręcone pętle, jak mocno można zobaczyć na mapce:

Trasa Półmaratonu Legnica 2018
Na cztery dni przed tym startem zrobiłem bieg ciągły 15km w tempie maratońskim 3:30/km. Nie przeszkodziło mi to na takiej trasie pobiec 1:12:01. Przegrałem tylko z Adamem Putyrą, a Wrocławskie Iten zgarnęło dwa pierwsze miejsca Open.

4 tygodnie do godziny 0
3 dni po półmaratonie, razem z Jackiem Sobasem wybraliśmy się pobiegać 5x2km w tempie półmaratonu (około 3:25/km). Plany planami, tym razem wygrała adrenalina i chęć rywalizacji. Wyszło z tego 3x2km po 3:10/km, 3:11/km i ostatnia 3:15/km, którą ledwo ukończyłem.
Po następnych trzech dniach, również z Jackiem pościgałem się na Biegu Trzech Wzgórz we Wrocławiu. Trudna trasa (GPS zmierzył około 10,5km) i sporo przewyższeń. Byłem pierwszy, a Wrocławskie Iten ponownie zgarnęło dwa pierwsze miejsca Open.

3 tygodnie do godziny 0
Dwa dni odpoczynku i meldujemy się z Jackiem gotowi na 5x2km. Tym razem nie spaliliśmy się i trening wyszedł tak jak był planowany w okolicach 3:20/km. Mimo sporej ostatnio ilości szybkiego biegania było całkiem lekko i swobodnie.
Następny akcent (15km w tempie maratońskim) planowałem po dwóch dniach odpoczynku, ale wtedy fundacja Kilometry Pomocy miała zaplanowany bieg charytatywny, w którego organizację byłem zaangażowany. Moim zadaniem było rozwieszenie znaczników i taśm na 5km trasie, rozprowadzenie wolontariuszy na miejsca wymagające zabezpieczenia i przejechanie rowerem jako pilot przed czołówką.
Wiedziałem, że mimo najszczerszych chęci ciężko będzie mi to pogodzić z dłuższym treningiem. Skróciłem więc odpoczynek do jednego dnia i zrobiłem planowane 15km po 3:30/km.

Pracę przy zabezpieczaniu trasy skończyłem jakieś 10min przed startem biegu. Uznałem, że trasa jest tak znakomicie przygotowana, że pilot nie jest potrzebny. Czułem się dobrze i pomyślałem, że szybsza piąteczka nie zaszkodzi. Dystans pokonałem w 17:15, co daje 3:23/km. Był to trzeci akcent w ciągu 4 dni.

2 tygodnie do godziny 0
Po takiej dawce mocniejszego biegania, zamiast kolejnego dłuższego biegu ciągłego wyszedłem na 3x4km maratońskiego. Noga kręciła niesamowicie lekko, płuca przerzucały litry powietrza, tętno niskie. Średnia kilometra tego treningu to 3:23. Dłuższy dystans niż na ostatnich dwójkach, a tempo podobne.
W niedzielę na dokładnie tydzień przed maratonem miało być już bardzo spokojnie. Wyszło 15km po 3:32/km.

Cztery dni do godziny 0
No teraz to już na pewno trzeba zluzować. Z taką myślą na cztery dni przed startem postanowiłem pobiegać ostatni pobudzający akcent. 4x1km. Plan tempo około 3:20.
Ponownie oparłem się na samopoczuciu, nie patrzyłem zbytnio na zegarek, a przynajmniej nie zamierzałem poddać się jego dyktatowi. Poszczególne kilometrówki wyszły: 3:05, 3:05, 3:05, 3:00. Na ostatniej drugie 500m przebiegłem w tempie aktualnego rekordu świata w maratonie, coś koło 2:55/km. Mimo świetnego samopoczucia i ogromnego optymizmu, jak się później okazało tego treningu nie dałem rady już zregenerować.

Trzy dni do godziny 0
Na drugi dzień całą rodziną byliśmy już w podróży. Z Wrocławia wylecieliśmy do Warszawy, tam przesiadka i lot na JFK.
Biegnąc w Nowym Jorku w 2015 roku poleciałem tam już tydzień przed startem. Miałem czas na odpoczynek, przestawienie się i poczucie atmosfery tego maratonu.
Tym razem zaplanowaliśmy na ten czas dwutygodniowe wakacje dla całej rodziny. Nie chciałem połowy z tego czasu siedzieć w Nowym Jorku czekając na start.

Istnieją dwie strategie startu w innych strefach czasowych, jedna to lot minimum na tydzień przed. Zwykle cztery dni trzeba liczyć na przestawienie się organizmu do nowej pory spania i czuwania. Dzięki temu mamy szansę na start po przespanych przynajmniej dwóch nocach. Druga strategia to lot na dzień przed startem. Wówczas nieprzestawienie organizmu nie jest aż tak ważne.

Start maratonu w Nowym Jorku jest o godzinie 15:00 naszego czasu, więc wydaje się, że przy odrobinie szczęścia ma to sens.

Oczywiście jeśli mamy lot z przesiadką, rzeczami w bagażu nadawanym i nieprzekraczalnym terminem odbioru pakietu tego szczęścia trzeba bardzo ogromną odrobinę.
W Warszawie mieliśmy godzinę na przesiadkę, a Polskie Linie Lotnicze LOT planowały w tym czasie strajk (koniec października, zwiększony ruch na Wszystkich Świętych). Jakakolwiek obsuwa, która by spowodowała, że nie odlecimy o czasie naszym samolotem z Warszawy jeśli nie uniemożliwiała dotarcia na czas to komplikowała go bardzo mocno. Zadania nie ułatwiała podróż z dziećmi (5 i 9 lat).

W Nowym Jorku planowo mieliśmy być około 21:00 tamtejszego czasu w piątek. Sobota rozruch oraz odbiór pakietu (nieprzekraczalny czas 21:00). Niedziela 4:00 rano pobudka, 5:00 wymarsz na zbiórkę, 6:00 wyjazd autobusu sub-elity na start. Jeśli autobus odjedzie beze mnie to nie wystartuję.

Po wylądowaniu w Warszawie dzieci zostały zaproszone do kabiny pilotów
Dwa dni do godziny 0
Oczy mieliśmy czerwone od wpatrywania się w ekrany telefonów sprawdzając czy z Wrocławia samoloty startują planowo. Do bagażu podręcznego wrzuciłem buty startowe, koszulkę i spodenki, wszystko inne w razie czego na miejscu zdobędę, jakby bagaż zaginął. Do Warszawy dotarliśmy planowo, nawet z lekkim zapasem, który wykorzystaliśmy na wizytę w kabinie pilotów :)
Z Warszawy również wylecieliśmy planowo, w końcu mogłem się trochę wyluzować, na chwilę zamknąć oczy i odsapnąć. Była 16:00, a ja na prawdę miałem już dosyć, mimo, że wszystko poszło bardzo gładko.

Niestety jedynie na około godziny. Mniej więcej tyle po starcie w samolocie usłyszeliśmy komunikat "Czy na pokładzie wśród pasażerów znajduje się lekarz?". Po kilku minutach dwa rzędy przed nami, pod przeciwnym oknem, jeden z pasażerów w asyście stewardes reanimował starszą kobietę.
No i stres co dalej? Zawrócenie samolotu, albo międzylądowanie było bardzo prawdopodobne. Nie podawano żadnych komunikatów, na mapce lotu wyglądało, że lecimy zaplanowaną trasą. Po jakimś czasie sytuacja wyglądała na opanowaną, pani nawet co jakiś czas powolutku spacerowała wzdłuż korytarza w asyście stewardes. Ja miałem akurat dobry widok na tamtą część pokładu, co w pokonaniu stresu nie pomagało.
Kiedy minęła 22:00 naszego czasu dzieci zasnęły. Syn spał na moich kolanach kompletnie uniemożliwiając mi możliwość rozprostowania nóg. Ja czuwałem i wciąż obserwowałem zmieniającą się na straży przy starszej pani załogę. Na szczęście stan był na tyle dobry, że obeszło się bez zmiany trasy.

W Nowym Jorku wylądowaliśmy o 22:00, czyli z godzinnym opóźnieniem. Dla nas była 4:00 nad ranem. Później jeszcze godzina stania żeby przekroczyć granicę i odebrać bagaże. Oczywiście ze śpiącymi dziećmi na rękach. Na lotnisku w hali przylotów czekał na nas Kamil, znajomy, który blisko pracuje, około 21:00 kończył, no i zadeklarował pomoc. Stwierdził, że i tak będzie jechał do domu obok centrum, więc chętnie nas zabierze do hotelu :) Niestety dla niego i dla nas spotkaliśmy się dopiero o 23:00. Dzięki niemu w hotelu byliśmy około północy, sami potrzebowalibyśmy pewnie godziny więcej. Kamil również startował w maratonie za 35h a od naszego hotelu do domu jechał jeszcze 2.

I tak oto o 6:00 rano naszego czasu można było w końcu odsapnąć, wykąpać się i położyć do łóżka.

Jeden dzień do godziny 0 
Po drzemaniu bardziej niż śnie około 10:00 wyszedłem na rozruch do Central Parku.
Garmin na Manhattanie miał problem z zasięgiem, dopiero w parku złapał sygnał GPS
I zaskoczenie. Czułem się świetnie, lekko i rześko. Zrobiłem około 8km z przebieżkami, całość po około 4:25/km. Szybka kąpiel, śniadanie i poszliśmy na piechotę około 2km do biura Maratonu.

Spotkaliśmy się z Kamilem i odebraliśmy pakiety

Potem kilometry po stoiskach. Spotkaliśmy się z Prezesem i Prezesową klubu biegowego Polska Running Team, w barwach którego startowałem.


Pięć godzin do godziny 0
Po średnio przespanej nocy, właściwie jeszcze w jej połowie musiałem wstać.
Moja droga na zbiórkę wiodła ulicą Maratońską
Jedna godzina do godziny 0
Już na rozgrzewce czułem, że to nie jest mój dzień. Czułem, że cała ta dyspozycja, którą aż kipiałem przez cały miesiąc gdzieś uleciała. Porobiłem trochę fotek z gwiazdami światowego maratonu i bardzo niepewny stanąłem na linii startu.

1:13:44 po godzinie 0
W takim czasie dotarłem do połowy dystansu, tej łatwiejszej. Zaczynałem tracić kontakt z grupą i czułem, że będzie na prawdę ciężko.

Kilka minut później w połowie podbiegu na most Queensboro łączący Queens z Manhattanem na 24km wiedziałem na pewno, że będzie cholernie ciężko. W tym miejscu skończył się dla mnie bieg na wynik, a rozpoczął na ukończenie. Od tego miejsca to było jedne z najtrudniejszych 18km na trasach maratonu.

Czas na mecie to 2:32:03, gorszy o 3min od uzyskanego 3 lata wcześniej. Wydaje mi się, że jeszcze tydzień wcześniej przygotowany byłem na pobiegnięcie szybciej niż 2:29:09 z 2015 roku.
W połowie byłem zawiedziony wynikiem, ale w połowie szczęśliwy, że dobiegłem mimo potężnego kryzysu

---------------
Clickbait czyli wg Wikipedii "celowe przyciąganie uwagi czytelnika za pomocą tytułów bądź miniaturek, które przesadnie wyolbrzymiają faktyczną treść i znaczenie określonego artykułu".

2 komentarze:

  1. Cieszę się na słowa od Ciebie.
    Mam cichą nadzieję, że jednak będa się pojawiały nieco częściej!

    Szkoda, że nie udało się poprawić czasu z przed 3 lat, ale, choć najczęściej do tego dążymy, nie zawsze najważniejszy jest pościg za życiówkami. Ważna jest też przygoda. Ale i droga prowadząca do celu. Sam musiałem "urwać" kolano, żeby to zrozumieć.

    Jednak jesteś dla mnie żywym dowodem, że nigdy nie jest za późno, żeby być lepszym od samego siebie. I nadzieją, że jeśli uda mi się odzyskać choć częściowo zakres pracy stawu kolanowego, po 40stce, będę poprawiał swoje czasy na królewskim dystansie.

    Gratuluję świetnego czasu na Orlenie :)

    Pozdrawiam!

    Mam nadzieję - do zobaczenia na trasie!

    Paweł

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja miałem nadzieję na spokojne wygaszenie tego bloga, w czasach kiedy właściwie każdy prowadzi zapiski i udziela porad nie wydawało mi się, aż takie istotne ciągnięcia mojego skromnego kącika dalej. No, ale presja była coraz większa, zobaczymy na ile starczy mi zapału :D

      Dla mnie pościg za życiówką nie jest tak ważny jak zwykłe zastanowienie się siedząc na krześle w szatni po zakończeniu kolejnego maratonu 'czy było warto'. Odpowiedź na to pytanie jest ważniejsze, niż cyferki na zegarku. Jeśli poświęcasz pół roku życia, wynik poniżej oczekiwań oznacza po prostu zmarnowaną ogromną ilość czasu. Czasu, którego zawsze mamy za mało. Mogłem np pisać na blogu, porobić parę innych projektów, które od dawna wciąż odwlekam z braku czasu. Jadąc na ferie w góry zamiast wstawać bladym świtem i biegać mógłbym wyspać się i razem ze wszystkimi iść na narty (których unikam, bo ferie są w momencie kiedy jakikolwiek uraz nóg byłby dramatem).
      Jeśli biega się w wolnym czasie nie rezygnując ze zbyt wielu przyjemności to wówczas można mówić o przygodzie i radości zaliczenia kolejnego fajnego biegu.
      Mnie motywują wyniki, a więc jestem skłonny do sporych poświęceń, aby je osiągnąć. I wydaje mi się, że samopoczucie na mecie maratonu każdego przekraczającego metę jest zależne od współczynnika wyniku do nakładu sił i czasu podczas przygotowań.
      Największą motywację daje proporcjonalny wynik do treningu. Zbyt dobry zwykle prowadzi do arogancji, zbyt słaby do zwątpienia w sens dalszej pracy.

      Pozdrawiam również i życzę zdrowia :)

      Usuń