poniedziałek, 27 marca 2017

10. PANAS Półmaraton Ślężański

Baner tegoroczny, zdjęcie z edycji z 2012 roku

Po trzydniowym wyluzowaniu wystartowałem na jednej z najcięższych atestowanych tras półmaratońskich w Polsce. Jako, że jest ona w ścisłej czołówce moich ulubionych terenów do biegania to znam ją bardzo dobrze. Przy takim profilu to bardzo cenna wiedza, dająca sporą przewagę podczas taktycznych rozgrywek w czasie biegu. Jednak tym razem nie miałem okazji z niej skorzystać. Praktycznie pierwsze pięć kilometrów ustawiło całą rywalizację.

Do Sobótki wybraliśmy się większą ekipą, cała moja rodziną + Andrzej Witek z dziewczyną. Na miejsce dotarliśmy na dwie godziny przed startem. Pakiety odebraliśmy szybko i sprawnie. Trochę pokręciliśmy się po centrum, pogadaliśmy ze znajomymi. Najczęściej powtarzanym pytaniem było 'na ile lecisz'. Mówiąc szczerze to nie byłem pewny. W zeszłym roku na 9. Półmaratonie Ślężańskim ustanowiłem wciąż aktualną życiówkę w połówce 1:11:24. Oczywiście teraz miałem chrapkę na nawet lepszy wynik, jednak nie czułem się zbyt pewnie.

Moje tegoroczne przygotowania do maratonu mocno różnią się od tych z 2016 roku. Bardzo dużo przebiegniętych kilometrów i dużo metronomu. Tydzień wcześniej długi trening progresywny, po którym na drugi dzień nie byłem w stanie zrobić spokojnego wybiegania. Na cztery dni przed startem mocna dyszka w III zakresie. Nic dziwnego, że w dniu startu nie czułem luzu w nogach, ale też taki był plan. To miał być start testowy, po trzech dniach odpoczynku. Cały ten tydzień (włącznie z treningiem na drugi dzień po Półmaratonie) zamknąłem w 150km.

Mimo słonecznej pogody, wiatr był lodowato zimy, więc zdecydowałem się na koszulkę z krótkim rękawkiem zamiast na ramiączkach. Ubrałem też rękawki i rękawiczki. Na rozgrzewce spokojnie przebiegłem 3km, lekkie rozciąganie i żadnych przebieżek.

Stojąc już na starcie w strefie elity zrobiłem szybkie rozeznanie wśród rywali. Kenia, Ukraina, ale też i kilku mocnych Polaków, wśród nich Mistrz Polski w biegu na 10.000m Tomasz Grycko, a także Jakub Burghardt i Paweł Piotraschke, z którymi przegrałem w zeszłym roku w bezpośredniej walce. Zawsze groźny Jacek Sobas (już od kwietnia nasz partner treningowy), no i oczywiście Andrzej Witek, z którym na co dzień trenuję i zdawałem sobie sprawę jak daleko jest z formą przede mną (jego relacja).

500m po starcie

Po starcie od razu uformowały się dwie grupy, jedna trzyosobowa z i druga dużo większa kilkanaście metrów za nimi. Razem z Andrzejem, Kubą, Pawłem i Jackiem biegliśmy w tej drugiej, pierwsza to Tomek i dwóch Ukraińców. Na trzecim kilometrze dopiero dogonił nas Kenijczyk Joel Mwangi, niewielki, może 160cm wzrostu, zawodnik. Kiedy nas mijał podłączył się do niego Andrzej i razem gonili prowadzącą trójkę.

6.km

Tym czasem tempo grupy, w której zostałem zaczęło spadać. Wyszedłem więc do przodu i ciągnąłem. Na 5km właściwie ustawiła się już kolejność w jakiej dobiegliśmy do mety. Prowadząca grupa lekko przyspieszyła, co spowodowało jej rozerwanie. Kenijczyk z jednym Ukraińcem lekko odskoczyli, za nimi kilkadziesiąt metrów Tomek, za nim również kilkadziesiąt metrów kolejny z Ukraińców, później w podobnej odległości Andrzej, a za nim ja. Od tego momentu przestrzeń za moimi plecami do samej mety wciąż się powiększała. Pod koniec podbiegu na Przełęcz Tąpadła (9km) zbliżyłem się do Andrzeja na kilka metrów, jednak zamiast zmuszenia się do jeszcze kilkudziesięciu sekund wysiłku postanowiłem odłożyć sklejenie na zbieg. Niestety na zbiegu Andrzej odżył i dystans między nami praktycznie nie zmieniał się do około 18km, kiedy to zaczął rosnąć.

400m do mety

Od zbiegu z Tąpadeł czułem w lewej nodze ciągnięcie nerwu kulszowego, ale też miałem mocno zbite mięśnie czworogłowe. Żona na mecie stwierdziła, że strasznie dziwnie biegłem, że lewą ręką machałem bardzo dziwnie. Akurat na dobiegu stał Paweł Matner, który nakręcił filmik jak to wyglądało:


W rozmowie Paweł skomentował to, że biegłem jak po wylewie... Trzeba nad tym elementem popracować, masowanie, rolowanie i rozciąganie.


Skończyłem z czasem 1:12:07, na 6. miejscu w Open. W tym roku była także klasyfikacja wg przelicznika WMA, który teoretycznie pozwala porównywać wyniki bez względu na wiek oraz płeć. Tam wyliczono mi 1:07:36 :)


Pierwsza szóstka Open na wspólnym zdjęciu na podium


Jeszcze wieczorem byłem przekonany, że zakwasy w czwórkach mam nieuniknione, takie były sztywne. Jednak jak wstałem rano nie czułem w nogach w ogóle tego startu. Wyszedłem więc na lekkie roztruchtanie, wydawało mi się, że biegnę z nóżki na nóżkę, bardzo luźno, tym czasem Garmin uparcie pokazywał 4:05/km. Czułem się tak znakomicie, że zrobiłem progresywne 30km, ze średnią 4:00/km, kończąc po 3:40. Po bólach kulszowego z lewej strony nie było nawet śladu, mięśnie kompletnie nie zmęczone. Jakikolwiek dyskomfort zacząłem czuć dopiero w okolicach 28km, biegnąc już grubo poniżej 3:50/km.
30km na drugi dzień po Półmaratonie, mocno wiało, stąd takie wahania tempa

Rok temu po Półmaratonie przebiegniętym ponad 30sek szybciej na drugi dzień ledwo chodziłem, a pierwsze rozbieganie bez bólu zrobiłem dopiero po 4 dniach. Wygląda więc, że jestem dużo lepiej przygotowany mięśniowo niż na podobnym etapie w 2016 roku.

Z moimi najważniejszymi kibicami :)

3 komentarze:

  1. role model

    pzdr
    Mako

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny wynik, gratulacje, widać większy kilometraż i wydłużenie kroku pomagają, oby to oddało na orlenie :) Czas na progres jeszcze jest, nie wiem, czy znasz Tracy Lokkena, tu ciekawy art.: http://www.runnersworld.com/masters/tracy-lokken-consummate-competitor pozdrawiam i dalej podziwiam, ja z tej samej kategorii wiekowej, a nadal 1:30 nie połamane, ale może też w końcu mi się uda, bo brakuje niespełna minuty :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję, ja również mam nadzieję, że zaprocentuje na maratonie, bo taki jest głównie cel mojego treningu. Wszystko poza tym dystansem to tylko dodatek i to maraton pokaże czy moja droga jest właściwa :)

    OdpowiedzUsuń