Wrocław Maraton, piątka z córką na 22.km |
To już tradycja, że co roku przemodelowuję kompletnie sposób przygotowania do maratonu. Wiosną były eksperymenty z metronomem, później wczesnym latem bieganie krótszych odcinków na prędkościach jakich nigdy wcześniej nie dotykałem. Pełnia lata to trzy pokonane treningowo biegi na dystansie 42,195m. Sporo startów, w tym jeden półmaraton górski podczas Wielkiej Pętli Izerskiej.
Niestety pojawił się ITBS, który może nie rozwalił, albo bardzo skomplikował i utrudnił mi ostatni miesiąc treningu. Ból pojawiał się tylko dzień po mocnym akcencie, a później znikał, albo był na tyle łagodny, że mogłem biegać. Do startu zostały ostatnie tygodnie, więc o odpoczynku wystarczająco długim żeby zaleczyć kontuzję nie było mowy. Robiłem co mogłem, chodziłem na zabiegi, rolowałem i biegałem.
Jednak na 8 dni przed maratonem pod koniec lekkiego rozbiegania ból kolana zrobił się tak mocny, że ledwo dotarłem do domu. Przez następne dni bolało mocno już także podczas chodzenia, czy siadania.
Na szczęście z dnia na dzień tkliwość kolana robiła się coraz mniejsza, co dawało nadzieję, że może uda się wystartować. W dniu Maratonu praktycznie nie bolało, jedynie jak to w takich stresujących sytuacjach coś czułem, ale sam nie byłem pewny czy to ból czy moja projekcja bólu. Nie wiedziałem też jak ponad tygodniowa zupełna przerwa od biegania na mnie wpłynęła i czy kolano pozwoli mi przebiec całość dystansu.
W czwartek byłem u fizjoterapeuty, który podczas zabiegu zauważył, że lewa czwórka jest sporo większa od prawej (ITBS miałem na prawej nodze). Był to efekt uboczny treningu z bólem. Odciążanie jednej to przeciążanie drugiej nogi i prosta droga do kolejnej kontuzji.
Na Wrocław Maraton przygotowałem sobie 5 żeli. Pierwszego zjadłem stojąc już na linii startu, około minutę przed wystrzałem, kolejne planowane były co 8km. Ustawiłem się w drugiej, lub trzeciej linii. Przywitałem się ze znajomymi, odnalazłem się z Andrzejem. On planował 30km w tempie mojego startu, później schodzi lub spokojne dobiega sobie do mety. Jego główny start (wówczas planowany) miał być dopiero 5 tygodni później w Poznaniu.
Po mojej prawej Francuz Jerome Chiquet |
Po wybiegnięciu ze stadionu olimpijskiego rozejrzałem się za Andrzejem. Nie było go, co trochę mnie zdziwiło. Byłem raczej pewny, że nie ma go przede mną. Dopiero na mecie dowiedziałem się, że zaliczył upadek tuż po starcie i przez dłuższą chwilę nie mógł się podnieść przez ludzi, którzy na niego wpadali.
Zanim minąłem znacznik pierwszego kilometra ukształtowały się grupki zawodników biegnących w podobnym tempie. Adam biegł przede mną jakieś 50m, Koło mnie kolejni rywale z kategorii Tomek Sobczyk, Szymon Knobloch i Francuz Jerome Chiquet. Na początku było też kilka osób, których nie kojarzyłem. W końcu dobiegł do nas także Andrzej.
Wrocław Maraton, 5km (fot. Kuba Figiel) |
Po początkowo ostrożnym biegu właściwie zapomniałem o tym, że jeszcze tydzień temu ledwo chodziłem. Biegło się coraz lepiej. Czułem się na tyle dobrze, że dawałem mocne zmiany na prowadzeniu grupy.
Temperatura była idealna do biegu, nie było także słońca. Jedynie wiatr dosyć mocno wiał z zachodu. Niestety trasa miała dwie długie proste pod wiatr, od 10 do 14km oraz od 17 do 25km. Mijając 10km poczułem, że to nie będzie mój najłatwiejszy maraton w życiu. Kiedy poczułem na twarzy wiatr, zrobiło się ciężko. Na prowadzenie wyszedł Andrzej i dzięki niemu utrzymaliśmy tempo. Biegło się coraz gorzej, ale o dziwo nie mięśniowo lecz wydolnościowo i oddechowo. Tętno wyraźnie podwyższone, kiepskie samopoczucie.
Kiedy na 13.km ustawiliśmy się do wiatru plecami trochę odżyłem. Wyszedłem nawet na zmianę do przodu. W okolicy 15km biegliśmy we trzech z kategorii, Tomek Sobczyk odpadł na odcinku pod wiatr. Przed nami, teraz już ledwo widoczny biegł Adam Draczyński, nas było trzech, wyglądało więc, że jeden z nas biegnących razem w grupie zostanie bez medalu. Wciąż wtedy jeszcze byłem pewny, że będzie to Francuz, który pewnie dalej niż połowa dystansu nie da rady z nami biec.
2km dalej ponownie ustawiliśmy się pod wiatr. Tym razem na prawie 8km. Znowu zacząłem czuć się słabo. Schowałem się za Andrzejem i Szymonem, którzy parli do przodu rozbijając napierające na nas powietrze. Francuz kilka metrów za nami.
17.km |
Powoli udało się wyrównać oddech, siły zaczęły wracać. Jerome znowu doskoczył do nas. Spojrzałem na zegarek i już wiedziałem dlaczego mija kryzys. Bardzo mocno zwolniliśmy. Z wcześniejszych kilometrów mijanych z tempem około 3:30 zwolniliśmy do 3:45, a momentami nawet 3:50.
Postanowiłem zareagować. Wyskoczyłem do przodu i mocno szarpnąłem.
Okolice 24km |
Przed 30km ponownie zaatakowałem. Wciąż było nas trzech, co oznaczało jednego za dużo do medalu (licząc wciąż biegnącego daleko przed nami Adama). Tym razem odpuścił Szymon, Francuz sapał kawałek za mną, ale ciągle biegł. W okolicy 32km biegliśmy znowu razem. Obejrzałem się do tyłu, Szymon wyraźnie słabł, wyglądało więc, że medal prawie pewny.
Wtedy poczułem mocny ból w nodze. Ale nie była to prawa noga z ITBSem. Ból pojawił się w biodrze i pośladku nogi lewej. Nie było to kłucie, czy nagłe szarpnięcie, czyli coś wskazującego na naderwanie czy naciągnięcie mięśnia. Ból pojawił się dużo wcześniej tylko nie zdawałem sobie z niego sprawy. Bolało najpierw bardzo lekko, ale cały czas odczucie się potęgowało. W okolicach właśnie 32km zdałem sobie sprawę, że czuję mocny ból. Było to uczucie towarzyszące przemęczeniu mięśnia, kiedy boli on podczas narzucenia mu zbyt dużych obciążeń. Był to niestety efekt odciążania, nawet nieświadomego, nogi kontuzjowanej. Po prawie 2h biegu lewa noga miała dosyć tego nierównego rozdzielania zadań.
Boli już na prawdę mocno, muszę zwolnić |
Na 40.km Francuza nie widać już z przodu. Nagle słyszę mocny oddech i rytmiczne kroki. O nie, myślę, Szymon się przebudził i właśnie tracę medal. Obracam się. Nigdy wcześniej nie ucieszyłem się tak z mijającego mnie Piotra Pobłockiego :) Za nim droga pusta. Piotrek jest w kategorii M-50 i właśnie pokazuje mi jakie to uczucie kiedy mija Cię ktoś o 10lat starszy :) Piotrek minął mnie jak furmankę i za chwilę na zakrętach już go nie widziałem.
Na dobiegu do stadionu oglądałem się co chwilę. Cierpiałem niemiłosiernie. Gdyby minął mnie ktoś z kategorii to natychmiast przestałbym biec. Na trasie trzymała mnie tylko myśl o medalu. Musiałem go mieć. Nie mogłem go stracić po tych 10km ledwo przebiegniętych.
Jeszcze na 800m przed metą, biegnąc piękną aleją dębową na terenie Stadionu Olimpijskiego obejrzałem się i nikogo nie zobaczyłem. Miałem łzy w oczach, że jednak się udało. Zwolniłem praktycznie do truchtu. Przybiłem piątkę dzieciom moim stojącym przy samym wbiegu na bieżnię stadionu żużlowego gdzie 200m dalej stał transparent z napisem META.
Widząc kiepski czas, czując koszmarny ból w obu już nogach truchtałem do mety. I kiedy przez nią przebiegłem i ledwo zatrzymałem czas, tuż obok mnie pojawił się Aleksander Krzempek z mojej kategorii. Wbiegł 4 sekundy za mną... Nie byłem kompletnie świadomy, że jest tak blisko mnie. Gdyby meta była 10m dalej tuż przed samą linią straciłbym medal.
Przez 15min nie mogłem się podnieść |
Na moje szczęście meta była w odpowiednim miejscu i cały mój trud dobiegnięcia do końca opłacił się.
Jest 3. miejsce. Na 1. Adam Draczyński, na 2. Jerome Chiquet |
Razem z Adamem i Aleksandrem Krzempkiem zdobyliśmy złoto drużynowo |
Międzyczasy |
Muszę przyznać, że to był chyba mój jeden z najtrudniejszych maratonów. Dawno nie miałem tak mocnego kryzysu i nie czułem takiego bólu.
Uważam, że jeszcze miesiąc wcześniej mogłem myśleć o czasie poniżej 2:28. Jednak to jest maraton, tutaj nie da się oszukać organizmu. Miesiąc biegania z kontuzją plus tydzień przerwy tuż przed startem wystarczyły, aby z najważniejszego startu w roku o mały włos wyszła największa klapa.
Zaraz po Maratonie stwierdziłem, że to koniec sezonu, że muszę się doleczyć. Ale kilka dni przerwy, rolowanie i później rozbiegania pozwoliły spojrzeć na moją sytuację trochę spokojniej. W 2 tygodnie praktycznie wyleczyłem ITBS. Przez kolejny miesiąc kolano nie odezwało się ani razu. Mocno przemęczone przeciwległe biodro wygląda na odpoczęte.
Dlatego pojawiła się myśl o starcie w Poznaniu. Żal było mi całych przygotowań, a może jest jeszcze szansa wyciągnięcia z nich dobrego wyniku. Po Wrocławiu 2 tygodnie leczyłem ITBS biegając bardzo lekko niewielką ilość km. Później dwa razy w tygodniu 10km w tempie około maratońskim. Żadnych problemów mięśniowych.
2 tygodnie przed Poznaniem wystartowałem w BieguIT na 10km. Wygrałem z czasem 33:15, po 2 tygodniach luzu i tygodniu lekkiego biegania.
Tak więc jadę do Poznania po nową życiówkę :) 2:28:48 do złamania. Z takim zamiarem ustawię się na linii startu już w następną niedzielę 15. października. Prognozy mówią o słońcu i temperaturze w południe przekraczającej nawet 20C.
Ja się tak łatwo nie poddaję :)
Tyle czekałem na relację a tutaj na jej koniec taka niespodzianka czyli start w Poznaniu :) Powodzenie życzę, tym razem nie będę kibicował online bo sam biegnę (w zupełnie innej lidze) w Budapeszcie ;-). ziko303
OdpowiedzUsuńHej, no tak się złożyło, że pobiegłem :) dzięki za kibicowanie. Wiele takich deklaracji usłyszałem i myśl o ludziach śledzących moje poczynania pozwoliła mi prawie doczołgać się do mety :)
UsuńCzy podczas tej tygodniowej przerwy przed maratonem i po cwiczyłeś na orbitreku?
OdpowiedzUsuńPowodzenia w Poznaniu
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTak, dwa razy wsiadłem na orbitreka i pokręciłem.
UsuńTo mieliśmy razem okazję biec w Poznaniu. Na ulicy Grunwaldzkiej, po pierwszej nawrotce miałem wrażenie, że biegniesz. Ale z góry odrzuciłem tę myśl jako niemożliwą. Szkoda, że czas nie taki jak zakładałeś. Ale przecież się łatwo nie poddajesz i kolejny sezon będzie Twój. Swoją drogą, podobno zacząłeś biegać w podobnym wieku co ja (ja miałem 35 i dzisiaj mam 2,5 stażu). Jeśli to prawda, to fajnie byłoby pójść Twoją drogą...
OdpowiedzUsuńsporo ludzi na tej nawrotce do mnie krzyczało, to było bardzo miłe i motywujące :) Co do wieku to ja wróciłem do biegania w wieku 35lat po latach przerwy i mając sporą nadwagę. Wcześniej biegałem na orientację, więc podbudowę sprawnościową i wydolnościową miałem :) Biegi na orientację czyli po lesie i łąkach na przełaj to najlepsza chyba możliwa metoda wzmocnienia i przygotowania organizmu do tego co czeka go na trasie maratonu :)
UsuńJuż nie mogę się doczekać na relacje z poznania. Uprzedzając fakty wydaje mi się ze to godzinne opóźnienie połamało marzenia wielu biegaczom, w tym niestety mnie. Pozdrawiam Grzegorz, dużo zdrowia i powodzenia.
OdpowiedzUsuńNa szczęście nie było zimno, ale cała rozgrzewka i przede wszystkim nastawienie bojowe trochę się ulotniło :)
Usuń