piątek, 1 września 2017

Wielka Pętla Izerska 2017

Stromy zbieg po kamieniach, szosowcy tego nie lubią :) (fot. Ania Sz)
Decyzję o starcie Wielkiej Pętli Izerskiej podjąłem właściwie rano w dniu biegu. Po przejechaniu całego kraju z północy na południe i średniej ilości snu, stwierdziłem, że mimo wszystko spróbuję. Poprzednie dwa tygodnie nie należały do najłatwiejszych, a WPI to bieg górski, z dużymi przewyższeniami i ciężkiej (dla szosowca) nawierzchni.
Do Szklarskiej Poręby zajechaliśmy z żoną i dziećmi około półtorej godziny przed biegiem. W biurze udało się wszystko sprawnie załatwić. Spotkałem kilku znajomych, lekko zdziwili się, że się pojawiłem i w ogóle planuję startować w takim biegu :)

Po analizie listy startowej ze wstępnych szacunków wyszło mi, że jeśli nie będzie tragedii mięśniowej to powinienem dać radę wejść w pierwszą szóstkę Open. Na rozgrzewce spotkałem Jacka Sobasa, sąsiada z Psiego Pola i partnera treningowego z Wroclawskiego Iten. Razem z nim i Karoliną zrobiliśmy kilka kółek na bieżni stadionu i kilka minut przed wystrzałem zameldowaliśmy się w okolicach startu. Kolejne przywitania, trochę żartów, trochę tłumaczeń jak to wszystkim nam ciężko, lekkie przebieżki i oczekiwanie na rozpoczęcie biegu.

Wielka Pętla Izerska - profil trasy
Jeszcze podczas rozgrzewki Jacek postraszył mnie profilem trasy. 14km mocnego podbiegu do Kopalni, z lekkimi hopkami po drodze. No ale jesteśmy w górach, to i musi być pod górę :) Biorąc to pod uwagę, jak i to, że nie jestem zbyt dobry w bieganiu poza asfaltem, szczególnie na szlakach górskich, postanowiłem rozpocząć spokojnie. Nie mam pojęcia o bieganiu takich tras, więc żeby nie było za mocno ani za słabo będę pilnował grupy, w której będą biegli moi rywale i obserwował rozwój wydarzeń.

Od razu do ataku rzucili się główni faworyci, Sergii Rybak z Ukrainy oraz wiecznie drugi na tej imprezie Adam Draczyński. Chłopaki oddalili się bardzo szybko, w wolnej za nimi przestrzeni, dokładnie tak jak to planowałem ukształtowała się kilkuosobowa grupka, na której końcu się podczepiłem.
Okolice 3km
Tempo nadawali Jacek Sobas i Piotrek Holly, tyły pilnowałem ja i Krzysiek Bartkiewicz. Mimo wcześniejszych obaw o dyspozycję dnia, było naprawdę dobrze. Pewnie spokojne pierwsze kilometry miały w tym spory udział.

Na czwarty kilometr był krótki, ale stromy podbieg i zaraz za nim równie stromy zbieg z nierówną drogą z dwoma koleinami po kołach samochodów terenowych i plątaniną korzeni. Tam zaatakował Jacek, dosyć szybko odskoczył nam na kilkadziesiąt metrów. Miał dużą przewagę techniczną, nie byłem w stanie go utrzymać. Dopiero po wbiegnięciu na w miarę równy odcinek przesunąłem się na czoło grupy i zacząłem żmudne odrabianie strat.

Okolice 5km
 Odległość do Jacka wciąż malała, tak jak i nasza grupka. W końcu zostaliśmy tylko we dwóch z Jackiem Stadnikiem (nr 130). Od mniej więcej 6km zaczęła się cudowna (!) utwardzona nawierzchnia. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba nawet był to asfalt. W końcu można było zacząć biec :) Jako, że nie spodziewałem się, aby tak dobre warunki potrwały zbyt długo mocno przyspieszyłem. Przed 7km byłem już obok Jacka Sobasa, drugi z Jacków został trochę za nami.

Zaczęło to całkiem dobrze wyglądać. Byliśmy na 3. i 4. miejscu Open, niby bez szans na przesunięcie do przodu, ale też co jakiś czas oglądając się można było stwierdzić, że dystans za nami także był bezpieczny i cały czas się powiększał.

Kiedy minęliśmy 7km powiedziałem na głos, że oto mamy 1/3 trasy i póki co jakiś wielkich gór nie było :) Jacek kolejny raz dzisiaj postraszył mnie podbiegiem pod Kopalnię w okolicy 14km. Póki co jednak czułem się dobrze i optymistycznie patrzyłem w przyszłość :)

Ramię w ramię dobiegliśmy do Szosy Czeskiej w Jakuszycach, okolice 8km. Tam zrobiło się w miarę płasko, ale też i dosyć wąsko, bo biegliśmy wydzieloną na poboczu wąską ścieżką wzdłuż głównej drogi. Wykorzystałem okazję i kolejne 500m wypłaszczenia pobiegłem w okolicach 3:20/km. Jacek nie skontrował, pozwolił mi się trochę oddalić, licząc, że zapłacę za to na tym stromym podbiegu pod Kopalnię.

Po wbiegnięciu do lasu w Jakuszycach, droga okazała się bardzo przyjemna do biegu z niezłą nawierzchnią asfaltową. Było w górę, ale nie jakoś stromo, można było trzymać równe, mocne tempo. Co jakiś czas kontrolowałem sytuację za moimi plecami. Widać było, że Jacek boi się tego podbiegu przed Kopalnią, bo nie tylko mnie nie gonił, ale dystans między nami rósł. Ja czułem się całkiem dobrze i mijające kolejne kilometry podbudowywały mnie psychicznie. Z każdym kolejnym byłem coraz bliżej 14km i zbiegu.

Ale jak się okazało, to nie podbieg był koszmarem na tej trasie, ale wcześniej zlekceważony i wyczekiwany zbieg... Trudna nawierzchnia i spory kąt nachylenia drogi spowodowały, że zbiegałem beznadziejnie słabo. Bałem się żeby sobie czegoś nie zrobić. Wciąż oglądałem się za Jackiem, który jako doświadczony góral leciał pewnie za mną na złamanie karku.

Na szczęście wypracowana na podbiegu przewaga pozwoliła mi dobiec do mety 20sek wcześniej i zająć 3. miejsce Open z czasem 1:16:25. Na mecie byłem bardzo zadowolony. Udało się wejść w pudło mimo mocnego zmęczenia i do tego pokonać kilku na prawdę świetnych górali.



Niestety na drugi dzień już nie było tak wesoło. Podczas lekkiego biegu na drugi dzień bardzo mocno zaczęło boleć mnie prawe kolano od zewnętrznej strony. Po treningu miałem problem z zejściem po schodach i wstaniem z krzesła. Wystraszyłem się, że po tym mocnym bieganiu po szlakach coś sobie uszkodziłem. Na szczęście okazało się, że to nie kolano, ale ITBS, czyli chyba najłagodniejszy wymiar kary.

Rozmasowałem, wyrolowałem i na następny dzień bólu nie było. Uznałem, że jest ok i trzy dni po WPI zrobiłem bieg ciągły z Andrzejem. W planie było 15km po 3:30/km czyli tempem maratońskim, niestety po 12km kolano znowu zaczęło boleć i musiałem przerwać bieg.

Tym razem zrobiłem 2 dni odpoczynku, podczas których masowałem i rolowałem całe pasmo, od pośladka po kostki. Niestety do dzisiaj (koniec sierpnia) po każdym mocniejszy bieganiu na drugi dzień kolano boli dosyć mocno. Plus jest taki, że dzięki rolowaniu następny kolejny dzień jest już wolny od bólu, do kolejnego akcentu lub startu...

Teraz kiedy o tym myślę, wydaje mi się, że są przynajmniej trzy przyczyny pojawienia się u mnie ITBSa. Pierwsza to wygrana walka z drażnionym nerwem kulszowym w lewej nodze. Udało się rozluźnić i odciążyć mięsień gruszkowaty, który to powodował wcześniejsze bóle (opisałem je przy okazji relacji z Wings 4 Life). Siła działająca do tej pory na ten mięsień została wyrównana między obie nogi, co spowodowało zwiększenie obciążeń prawej. A właśnie drugi z powodów, to sporo intensywnego biegania (w tym 2 maratony w tydzień) z całkiem wariackim ostatnim tygodniem. Mocny i nierówny zbieg na WPI to już tylko wisienka na torcie. Pewnie gdyby był asfaltowy i mniej stromy, albo gdybym w ogóle Szklarską odpuścił to ITBS pojawiłby się tak czy siak, ale kilka dni później.

Jako, że ból pojawiał się tylko tuż po mocnym bieganiu i znikał po wyluzowaniu jednego dnia, plany przygotowań nie zmieniły się zbytnio. Było kilka mocnych treningów i startów. Nie pobiegłem jednak już więcej żadnego treningowego maratonu, chociaż wcześniej planowałem jeszcze przynajmniej jeden przed 35. PKO Wrocław Maratonem. Wystartowałem za to w dwóch kolejnych półmaratonach z dużymi przewyższeniami, czyli Henryków i Wałbrzych. Do tego była jeszcze mocna, kontrolna trzydziestka, przełaje w Obornikach Śląskich i kilka mocnych ciągłych.
Wszystko to zbiorę i opiszę w następnym wpisie.

3 komentarze:

  1. Witam! Może nie w temacie, ale wciąż niecierpliwie czekam na relację z naszego maratonu! Tym bardziej, że sam w nim debiutowałem i zrealizowałem swój cel! ;) Ale jestem ciekaw, jak to wyglądało z pana perspektywy! :) Pozdrawiam serdecznie i do przeczytania! pz

    OdpowiedzUsuń
  2. przyłączam się, też biegłem, a chętnie poczytam jak było z przodu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakoś nie mogę się doczekać na relacje z Wrocławia :). Sam biegłem z czerwonej strefy, ale zapomniałem przybić z tobą piątki , bo myślałem ze start jest tuż za rogiem, a samego biegu rozgrzewkowego miałem prawie kilometr :). Fajnie się biegło i ubzdurało mi się ze od 27 km będę biegł z wiatrem ... nie osiągnąłem zamierzonego czasu, ledwo doczlapalem do mety. Pozdrawiam. Napisz coś wreszcie :)

    OdpowiedzUsuń