czwartek, 13 października 2016

Ostatni miesiąc



Pozostał miesiąc do najważniejszego startu w tym sezonie. Przygotowania idą wyjątkowo dobrze. Nic nie boli ani też nic nie przeszkadza w realizowaniu zamierzeń. Po maratonie we Wrocławiu lekko wyluzowałem. Jako, że progres robimy nie podczas najcięższych treningów, ale podczas odpoczynku po nich, cały ten tydzień poświęciłem na lekkie wybiegania. Pozwoliłem organizmowi odbudować i nadbudować wszystko to co zostało uszkodzone bądź nadwyrężone podczas tego startu.

Dokładnie tydzień później pobiegłem BiegIT we Wrocławiu. Tym razem nie był to bieg traktowany treningowo. Chciałem tam powalczyć, przetrzeć się bardzo mocno na dużo większych obrotach niż wszystko to co biegam na treningach. Chciałem także uniknąć wejścia w stan marazmu po maratonie. Zdarza się to kiedy szykujemy się do startu, robimy okres mocnego treningu, następnie luzowanie przed maratonem, start i później kilka dni odpoczynku. Długo jesteśmy pobudzani i mobilizowani zbliżającą się imprezą. Ale kiedy jest już po wszystkim, kiedy pozwolimy sobie na kilka dni luzu to ciężko wrócić do mocnego treningu. Z tego powodu najlepiej, aby docelowy maraton w roku był jak najbliżej końca sezonu. Żeby można było bez wyrzutów sumienia odpuścić bieganie na wysokim poziomie. Jako, że do mojego startu zostało jeszcze trochę czasu nie mogłem pozwolić sobie na rozleniwienie.

Dlatego bardzo ucieszyłem się kiedy na starcie zobaczyłem Michała Wendlanda. Wiedziałem, że będzie mocny bieg. Kompletnie nie miałem pojęcia na co mnie stać, niby nie czułem zmęczenia maratonem, ale też od wielu miesięcy nie biegałem szybciej niż okolice 3:35/km. Tak więc ustawiałem taktykę całkowicie pod Michała. Chciałem ustawić się za nim i wytrzymać ile dam radę. Postawiłem sobie zadanie minimum utrzymanie go do połowy dystansu. Obstawiałem, że będzie chciał jak najszybciej mnie zgubić, licząc na moje zmęczenie maratonem. Pasowało mi to i podczas rozgrzewki mobilizowałem się, żeby trzymać choćby nie wiem co.

BiegIT
Jednak podczas samego biegu musiałem improwizować. Od startu zgodnie z planem Michał ruszył mocno, a ja za nim krok w krok. Zrobiliśmy okrążenie Stadionu Olimpijskiego i wybiegliśmy w kierunku wałów nad Odrą. Po jakichś 500m Michał zwolnił wypuszczając mnie do przodu. Wtedy zrozumiałem jego taktykę. Prawdopodobnie chciał przebiec te zawody wkładając minimum sił w zwycięstwo. Wyglądało, że chciał pozwolić mi dyktować tempo i później pod koniec wykorzystać swoją dużą przewagę prędkości. Wiedziałem, że jeśli w okolicach 8km będziemy razem to nie mam z nim żadnych szans. Postanowiłem wykorzystać zaskoczenie i mocno przyspieszyłem szybko odskakując na kilkanaście metrów. Oczywiście tempo zrywu było dużo za szybkie dla mnie i po kilkuset metrach musiałem mocno zwolnić. Zapowietrzyłem się porządnie, ale opłaciło się jednak, wypracowany dystans przez kilka kilometrów nie zmieniał się. Po połowie dystansu miałem już mocno dosyć i od tego momentu właściwie tylko kontrolowałem tyły, żeby utrzymać przewagę. Udało się dowieźć ją do mety. To był bardzo ciężki bieg dla mnie, zbyt szybko i poza granicą komfortu, której nie lubię przekraczać.

W połowie następnego tygodnia przyszedł dołek fizyczny. W środę planowałem zrobić 12km II zakresu po 3:40/km. Niezbyt wymagający trening, ale odpowiedni kilka dni po mocnym ściganiu. Jednak zrobiłem tylko 10km na tętnie III zakresu po 3:45/km męcząc się bardzo przy tym.
Dwa dni wyluzowałem i siły wróciły.

W sobotę pojechałem pobiegać na Ślęży, szlifować wytrzymałość siłową. Długie ciężkie podbiegi i zbiegi powinny zwiększyć odporność mięśni na mikrouszkodzenia powstające podczas biegu na dystansie ponad 30km.
24. września

Na środę zaplanowane miałem dłuższe bieganie w tempie maratońskim, czyli około 3:35/km, a w następną sobotę znowu Ślęża. Pojawił się jednak pomysł, żeby zamienić te dwa treningi. Czyli po trzech dniach znowu pojechać biegać długo po górkach, a bieg tempowy przełożyć na weekend. W niedzielę odbywał się Półmaraton Legnica i była okazja pobiegać dobry jakościowo trening. 
Tak więc w środę o 6:00 rano, przed pracą ponownie byłem w okolicy Przełęczy Tąpadła. Zrobiłem 26,5km z przewyższeniem ponad 1km i tempie 4:28/km, przy czym ostatnie 2km zbiegu po asfalcie do Sulistrowiczek pędziłem po 3:05.

8. październik
W niedzielę w Legnicy bieg był właściwie bez historii. Całość przebiegłem samotnie, średnia wyszła mi po 3:29/km. Przez cały prawie dystans nikogo nie widziałem, daleko przede mną biegł Ukrainiec, daleko za mną pusto. Mimo to sam o takiej jakości treningu mógłbym zapomnieć, ani tym tempem ani takiego dystansu nie przebiegłbym.
Półmaraton Legnica

Kolejna sobota i znowu wizyta na Ślęży, ponownie te same 26,5km z 1km w górę, w tym samym tempie. Tym razem jednak miałem mocno dosyć. Całą resztę soboty czułem mocne zmęczenie. Część popołudnia przespałem. W niedzielę też było kiepsko. Wstałem późno, nie miałem ochoty na bieganie. Pogoda fatalna. Ogólna apatia. Późno zjadłem śniadanie. Zapowiadało się, że dzień właściwie treningowo stracony. Około 13:00 jednak skojarzyłem, że bardzo blisko mnie w Długołęce o 15:00 jest Długa Dyszka. Sprawdziłem czy można dogłosić się na miejscu i pojechałem. Taki start to była jedyna szansa żeby zrobić tego dnia trening, a skoro to zawody to z góry można założyć, że nawet bardzo dobry trening.

Na rozgrzewce było tak sobie, odbijało się jedzenie, w nogach czułem długi trening w górach z dnia poprzedniego. Jednak jak to zwykle bywa, po wystartowaniu wszystkie objawy minęły i biegło mi się bardzo fajnie, było lekko i przyjemnie. Trzymałem komfortowe wtedy dla mnie tempo 3:25-3:30/km. Końcówkę lekko przyspieszyłem i całość wg Garmina wyszła po 3:23. I ponownie na treningu sam bym tego nie pobiegł.
Długa Dyszka w Długołęce
W takich momentach widać dokładnie jak wielką władzę ma nasz mózg. Kiedy pojawia się lekkie nawet zdenerwowanie przedstartowe, dostajemy zezwolenie na użycie trochę większych zasobów. Z apatii, mającej chronić nas przed zbyt rozrzutnym korzystaniem z zapasów, mózg przełącza się w tryb walki i nagle okazuje się, że siły mamy, a jedynie były przed nami ukryte. Całe to uczucie zmęczenia wcale nie powstaje gdzieś w mięśniach czy we krwi. Nie jest wynikiem kumulowania się kwasu mlekowego, uszkodzeń mięśni czy niskim poziomem glikogenu. To są jedynie jedne ze zmiennych podstawianych przez nasz umysł do działania matematycznego, którego wynikiem jest nasze przetrwanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz