Kolejny zaplanowany start testowy za mną. Tym razem było dużo cieplej niż w Trójmieście niecały miesiąc wcześniej. Chodzą słuchy, że ta edycja wrocławskiego maratonu pobiła rekord temperatury przy jakiej kiedykolwiek w Polsce rozgrywany był maraton. Bezchmurne niebo, prawie bezwietrznie. Temperatura powietrza 32C w cieniu, temperatura asfaltu 50C. Tak ciężkie warunki oczywiście wpłynęły na planowaną taktykę biegu. O ile w Maratonie Solidarności biegłem tempem maratońskim pierwsze 30km, a później spokojniej byle dobiec do mety, to we Wrocławiu plan początkowo był biec trochę wolniej, ale przebiec całą trasę równym, mocnym tempem. Liczyłem na czas na mecie w granicy 2:32-2:33.
Kiedy doniesienia pogodowe nie pozostawiały złudzeń, że będzie gorąco przestałem być pewny czy takie tempo jest bezpieczne. Mocne zajechanie się odbiłoby się na długości odpoczynku, a to chciałem zminimalizować.
Stając na starcie nastawiony byłem na bieg na wynik podobny jak w Trójmieście, 2:35 powinno być realne w tych warunkach. No i tak mniej więcej było do połówki. Zaraz po starcie ukształtowała się ponad dziesięcioosobowa grupa trzymająca odpowiadające mi tempo. Szybki przegląd sytuacji i już wiem, że mam koło siebie rywali ze wszystkich klasyfikacji w jakich biorę udział: Wrocławianin, Dolnoślązak i M-40. Wtedy na trasie nie wiedziałem, że daleko przede mną biegnie dwóch Ukraińców z mojej kategorii, mój błąd, że nie sprawdziłem dokładnie na listach startowych. Mimo gorąca czułem się bardzo dobrze, właściwie słońce nie przeszkadzało mi w ogóle. Tempo momentami wydawało mi się wręcz spacerowe, kilka razy miałem pomysł żeby wyjść na czoło i trochę podkręcić, spróbować rozerwać trochę grupę. Jednak rozsądek zwyciężył. Rzadko mi się to zdarza, ale tym razem dosyć racjonalnie i bez emocji oceniałem sytuację :)
Punkt odświeżania, okolice 20km |
Mimo, że upału jakoś mocno nie odczuwałem jednak wiedziałem, że swoje zrobi i igranie ze słońcem może spowodować efektowną klęskę gdzieś w trzech czwartych dystansu. Biegłem więc sobie spokojnie, planując jakiekolwiek ruchy dopiero po 18-20km. Przy tempie 3:35-3:40/km jest to moment kiedy zwykle pojawia się kryzys, mniejszy lub większy, czasem jest to zwykłe zwątpienie. Związane jest to z pierwszymi sygnałami od organizmu z niskimi już zapasami glikogenu, mija pobudzenie startem i organizm zaczyna szacować aktualne wydatki energetyczne i porównywać je z drogą wciąż jeszcze pozostającą przed nami.
Mniej więcej od właśnie 18km grupa zaczęła się rozrywać, bez żadnego szarpania i przyspieszania przez linię półmaratonu przebiegliśmy już tylko we trzech, oprócz mnie biegł Andrzej Witek i debiutant Radek Kasprzak.
22km, Andrzej lekko zaczyna gubić synchronizację :) |
Kiedy zostaliśmy sami we dwóch zastanawiałem się kiedy przyjdzie mu zapłacić za swoje szarże. Ten moment nadszedł około 29km, widząc, że zaczyna lekko słabnąć przyspieszyłem i dosyć łatwo oddaliłem się od niego.
Słońce dawało się już we znaki, ja również zaczynałem powoli czuć trudy tego biegu. Postanowiłem trzymać tempo, a może jak dam radę to przyspieszyć od 35km. Daleko przede mną widziałem biegnące postacie. Ucieszyłem się, że to pewnie zawodowcy z czołówki przeszarżowali i jest szansa poprawić miejsce w kategorii Open. Nic tak nie dodaje sił jak widok doganianego rywala :) Jednak kiedy już dogoniłem, najpierw jednego później drugiego okazało się, że to jednak ludzie z dalszych pozycji, którzy skrócili trasę o jakieś 12km, prawdopodobnie nie czując się na siłach żeby w tych warunkach przebiec całość.
Minąłem kilka takich osób i zacząłem sobie zdawać sprawę, że być może jestem całkiem wysoko w Open. Kibice z boku co jakiś czas krzyczeli mi moją pozycję, którą wyliczyli na podstawie mijających ich zawodników, były to zwykle 12, 13 lub 14. Nie wiedziałem ilu z tych przede mną jest tam tylko dlatego, że mocno skrócili i nie będą klasyfikowani. Kiedy dogoniłem dwóch ledwo biegnących Ukraińców, a jednego minąłem stojącego w cieniu wiedziałem, że może być dobrze :)
Od 35km siły odchodziły coraz szybciej,zacząłem czuć, że dzień jest wyjątkowo upalny. Przed sobą nie widziałem bardzo daleko nikogo, za mną też pusto, czas słaby, zmęczenie spore. Mój mózg perfekcyjnie wykorzystał okazję do ograniczenia szkód w organizmie, motywacja spadła i zacząłem mocno zwalniać. Przy punkcie odżywczym na 40km zwolniłem do truchtu i wypiłem kilka kubków wody. Chyba pierwszy raz w życiu brałem cokolwiek na 40km. Zwykle mijam go, gdyż zbyt blisko już do mety. Tym razem biegłem na tyle wolno, że mogłem brać kolejne kubki z wodą i je wypijać.
Meta |
Czas na mecie 2:39:07. Słabo, ale warunki były naprawdę ciężkie, a ja nie dałem z siebie wszystkiego. Została mi spora rezerwa, właściwie problemem było tylko mocne odwodnienie. Kiedy w końcu trochę ochłonąłem w cieniu i uzupełniłem płyny czułem się jak po mocnym i bardzo udanym treningu, zmęczony pozytywnie, czyli pobudzony i podbudowany.
Byłem 9. w Open, 8. mężczyzna, 3. Polak, 1. Dolnoślązak, 1. Wrocławianin, 1. M-40. Jak na trening to całkiem dobrze :)
Dekoracja Dolnoślązaków |
Najlepsi Polacy |
Kategoria Najlepszy Kibic 3. Polaka |
Ten start pokazał mi, że moje przygotowania do starcie w upalnych warunkach dają dobre efekty. Godziny spędzone w saunie i bieganie w południe nie poszły na marne. Do maratonu w Perth, w którym też może (ale wcale nie musi) być ciepło został miesiąc, wystarczający czas aby się od upału odzwyczaić. Tym bardziej, że u nas październik potrafi być już mocno zimny, a problemem nie będzie sama bezwzględna temperatura w Australii (przewidywane jest 20-25C), ale jej różnica w porównaniu z domem. W Perth będziemy 4 dni przed startem, mało czasu aby zrobić pełną aklimatyzację jeśli różnica będzie bardzo duża. Dlatego muszę zrobić wszystko, aby utrzymać to co mam. Saunę będę kontynuował, może nawet ze zwiększoną ilością czasu w niej spędzanego. Na treningi na zewnątrz ubieram się trochę za ciepło, żeby lekko się przegrzewać. Pewnie jak zrobi się mocno zimno to schowam się na bieżni na siłowni.
Sprawdziły się też treningi wytrzymałości siłowej, czyli długie podbieganie i długie zbieganie. W dużym komforcie mięśniowym przebiegłem cały dystans, a na drugi dzień nie miałem żadnych, zupełnie żadnych bóli w nogach. Już po maratonie włączyłem codzienne ćwiczenia siłowe w domu. Są to na razie lekkie elementy siły eksplozywnej (wyskoki z półprzysiadu, szybkie ćwierć przysiady), dużo propriocepcji (z zamkniętymi oczami stanie na jednej nodze, wymachy drugą nogą, czy inne sposoby wytrącania z równowagi), wskakiwanie i zeskakiwanie ze schodów.
Międzyczasy |
Perth będzie moją 20. próbą maratońską, dotychczasowe moje zmagania wyglądają następująco:
- 2009-04-26 03:44:27 7. Zürich Marathon (PB)
- 2010-04-11 02:52:12 8. Zürich Marathon (PB)
- 2010-09-12 02:43:40 28. Wrocław Maraton (PB)
- 2011-04-10 02:46:16 38 Maraton Dębno
- 2011-09-11 02:45:36 29. Wrocław Maraton
- 2011-11-11 02:56:06 II Trzebnicki Maraton Koleżeński (brak atestu, luźny bieg ze znajomymi)
- 2012-10-14 02:34:04 13 Poznań Maraton (PB)
- 2013-04-21 02:34:16 Orlen Warsaw Marathon
- 2013-10-13 02:38:12 14 Poznań Maraton
- 2014-04-13 02:29:56 Orlen Warsaw Marathon (PB)
- 2014-05-18 02:30:27 13 Cracovia Maraton
- 2014-09-14 02:32:50 32. Wrocław Maraton
- 2014-10-12 02:34:48 15. Poznań Maraton
- 2015-04-26 02:33:04 Orlen Warsaw Marathon
- 2015-09-13 02:31:53 33 PKO Wrocław Maraton
- 2015-11-01 02:29:09 TCS New York City Marathon (PB)
- 2016-04-24 02:28:46 Orlen Warsaw Marathon (PB)
- 2016-08-15 02:34:59 XXII Maraton Solidarności Gdańsk
- 2016-09-11 02:39:07 34. PKO Wrocław Maraton
- 2012-04-15 --:--:-- 39 Maraton Dębno (kontuzja)
Jeden raz nie dobiegłem do mety. To było w Dębnie, przerwałem bieg po 24km z powodu bardzo silnego bólu w prawej pachwinie. Byłem przekonany, że zerwałem mięsień, ale okazało się, że to podrażniony nerw kulszowy dawał takie oznaki. Drażniony był przez mięsień gruszkowaty na pośladku. Rozmasowanie i rozciąganie tego mięśnia załatwiło sprawę w dwa dni, ale zanim do tego doszło przez 2 miesiące chodziłem od lekarza do lekarza próbując ustalić dlaczego boli mnie w różnych miejscach i tylko kiedy przebiegnę ok. 1km.
Do tej pory przebiegłem 18 maratonów poniżej 3h, 16 poniżej 2:50, 13 poniżej 2:40 i 3 poniżej 2:30.
Najwięcej z nich biegłem w butach Nike. Zabiegałem w sumie 2 pary Nike Zoom Streak 3 oraz jedną parę Nike Zoom Streak 5. W tych piątkach przebiegłem ostatnich 6 maratonów, kilka półmaratonów i sporo krótszych biegów. Nie widać po nich żadnej oznaki zużycia... cholewka nie ma nawet śladu uszkodzeń a podeszwa nigdzie nie wygląda na startą. Jednak po tym jak wiele osób dziwiło się, że można w takich butach przebiec tyle kilometrów postanowiłem, że na Mistrzostwa Świata szarpnę się na nowe. Tym razem za namową znajomych wybór padł na wściekle pomarańczowe Adidasy i model AdiZero Adios Boost 3. Nie jestem jakoś strasznie wybredny jeśli chodzi o buty, ale jako do niedawna fanboy Nike postaram się po powrocie zrobić jakieś porównanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz