wtorek, 28 czerwca 2016

Podsumowanie sezonu wiosennego

Startem w Nocnym Półmaratonie we Wrocławiu zakończyłem pierwszą część sezonu. Jako główny cel w tym roku założyłem sobie poprawienie życiówek w maratonie i półmaratonie. Udało się to zrealizować, a na deser dorzuciłem najlepszy wynik na 10km. Jednak mimo wszystko nie jestem do końca zadowolony z całego tego półrocza, a już mocno niezadowolony jestem z ostatnich startów, bo jak mówi stare chińskie przysłowie 'mężczyznę poznasz po tym jak kończy, a nie jak zaczyna'.

Głównym celem był Orlen Maraton i życiówka w maratonie. To wyszło, od końca kwietnia legitymuję się wynikiem 2:28:46. Po drodze podczas przygotowań poprawiłem rekordy na 10km i w połówce. Dycha była na płaskiej trasie, ale przy mocnym wietrze, za to półmaraton na dużych przewyższeniach wokół góry Ślęży. Na maratonie także mocno wiało w twarz ostatnie 18km. Wszystkie te biegi opisałem we wcześniejszych wpisach.

Taki początek sezonu napompował mój własny balonik oczekiwań na jego dalszą część. Życiówki nabiegane w trudnych warunkach pozwalały oczekiwać zmiażdżenia ich podczas nadchodzących startów. Największe oczekiwania miałem co do Półmaratonu Nocnego 18.czerwca. Start o 22:00, co w czerwcu daje wielkie prawdopodobieństwo dobrej pogody, płaska dobra trasa. No i oczywiście obsada, zgłosili się wszyscy lokalni rywale będący na podobnym poziomie. Byłem właściwie pewny, że po wyniku ze Ślęży nie zostanie nawet sucha nitka :)

Ale po kolei. Przygotowania do maratonu opisywałem wcześniej, w skrócie było dużo spokojnego biegania blisko progu tlenowego. Na dwa miesiące przed startem włączyłem mocniejsze II zakresy i biegi w tempie maratońskim. 4 tygodnie później zacząłem też biegać tempo progowe w formie interwałów, no i wystartowałem na dyszkę i półmaraton wokół Ślęży. Trafiłem właściwie idealnie z formą na główny start.

Trzy tygodnie po maratonie miałem w planie start na 5km w ramach Biegu Firmowego, na pierwszej zmianie sztafety Opery. Tydzień więc odpocząłem po maratonie, zrobiłem szybsze interwały na stadionie i kontrolnie wystartowałem w Olimpijskiej Piątce. Biegło mi się bardzo dobrze, bieg wygrałem właściwie z uśmiechem na ustach. Do Biegu Firmowego został tydzień, podczas którego zrobiłem jeszcze na  treningu tysiączki w tempie ciut szybszym od planowanego tempa startu.

Niestety to był chyba szczyt formy podbitej mocnym biegiem maratonu i krótkim odpoczynku po nim. Od tego momentu było już coraz gorzej. Na Biegu Firmowym męczyłem się koszmarnie tempem wolniejszym niż to, które tydzień wcześniej nie sprawiło mi żadnego problemu.

Bieg dla Maćka.
fot. Sławek Wiśniewski http://maratonczycy.com

Tętno na treningach miałem mocno podwyższone, nawet o 10 uderzeń. Przyszła ogromna niechęć do biegania, co chwilę łapałem jakieś drobne infekcje. Wystartowałem jeszcze w dwóch biegach, Biegi Europejskie w Bolesławcu i Biegu dla Maćka we Wrocławiu. Oba na 10km, oba wynikowo i miejscowo bardzo dobrze, ale oba biegło mi się bardzo ciężko. Z obu z samopoczucia nie byłem zadowolony. Do Półmaratonu Nocnego zostały 3 tygodnie i wtedy poważnie zacząłem się martwić o wynik. Postanowiłem przeznaczyć pozostały czas na odpoczynek i dojście do siebie. Wyluzowałem trening, robiłem właściwie same luźne wybiegania i jeździłem na rowerze. Przestawiłem też trening na godziny późno popołudniowe czy nawet wczesno nocne. Bardzo liczyłem na złapanie świeżości i poczucie chęci do biegu.

Niestety żadna z  tych rzeczy nie przyszła. Jadąc na start wiedziałem, że jestem w dramatycznej kondycji zarówno fizycznej jak i psychicznej. Mimo wszystko nie planowałem rezygnować z atakowania życiówki. Nastawiłem się całkowicie na bieg poniżej 1:11:00, taktyka wszystko, albo nic. Nie interesowało mnie samo ukończenie, czy zamknięcia czasu w okolicach 1:15, co pewnie bez większego wysiłku bym osiągnął. Tak też oznajmiałem wszystkim, którzy pytali na jaki czas biegnę. Mając wynik z przed niecałych 3 miesięcy z ciężkiego, górzystego półmaratonu 1:11:22, mocno wierzyłem, że nawet będąc nie w formie, dam radę pobiec te trochę więcej jak 20sek szybciej.

Od startu realizowałem swoją taktykę. O dziwo od początku biegło mi się bardzo lekko. Nie mogłem się dopasować z tempem do żadnej grupki niestety, więc biegłem sam kontrolując tempo. Kilometry wchodziły bardzo lekko i szybko, ja biegłem nie oglądając się. Byłem mocno zaskoczony i uwierzyłem, że mimo wszystkich złych znaków to będzie bardzo dobry bieg.
fot. Sławek Wiśniewski http://maratonczycy.com

Sił niestety starczyło tylko do połowy biegu... Na 11km poczułem nagle mocne osłabienie, czułem jak nagle odchodzą mi wszystkie siły. Musiałem mocno myśleć o trzymaniu tempa, bo bardzo mocno zwalniałem. Kilkaset metrów później doszedł mnie Andrzej Witek z Łukaszem Kondratowiczem. Na mecie dowiedziałem się, że właściwie od startu biegli w grupce Iwony Lewandowskiej i jej pacemakera kilka sekund za mną. Może gdybym biegł schowany z nimi zamiast trwonić siły na samotny bieg to coś bym tego dnia więcej nabiegał? Tego nie wiem i nigdy się nie dowiem, ale wtedy udało mi się do chłopaków podczepić i wykrzesać z siebie trochę resztek sił, aby wciąż mieć nadzieję na dobry wynik. Andrzej krzyknął mi tylko, że ciągle jest szansa na pobiegnięcie poniżej 1:11.
Biegnąc za nimi czułem, że to wszystko na co mnie stać, jeżeli przyspieszą to nie dam rady ich trzymać. No i niestety przyspieszyli, około 15km nagle zaczęli oddalać się ode mnie. Byłem przekonany, że to ja mocno zwalniam, że zaczynam prawie truchtać. Jednak późniejsza analiza międzyczasów moich jak i Andrzeja pokazała, że to oni przyspieszyli. Ja zostając znowu sam też lekko zwolniłem, ale nie aż tak jak myślałem. Od 18km musiałem jednak mocno zwolnić, byłem bardzo mocno zmęczony, te ostatnie 3km zrobiłem w tempie wolniejszym niż biegam maraton.
Wynik na mecie 1:13:27, prawie 2,5 minuty gorzej niż planowałem, zaledwie 20sek szybciej niż zrobiłem połówkę podczas Orlenu... Nie muszę chyba tłumaczyć jak mocno byłem rozczarowany tym startem.
Mocno niewyraźny byłem na mecie :)
Tętno z Półmaratonu Nocnego

Międzyczasy z Półmaratonu Nocnego

Co dalej? Dwa tygodnie bez biegania. Rower, sauna i orbitrek. Muszę odpocząć. Potem wracam do progu tlenowego. Moim celem na jesień jest start w Mistrzostwach Świata Weteranów w Maratonie, w tym roku odbędą się 6.listopada w Perth w Australii. Po drodze pobiegnę też Wrocław Maraton, jak w zeszłym roku, na półtora miesiąca przed startem głównym, z pełnego treningu i pilnując, aby nie przekroczyć pewnego poziomu zmęczenia.
https://www.perth2016.com/

Więcej o planach i pomyśle na przygotowania do tego startu napiszę w osobnym poście.

2 komentarze:

  1. Grzegorz, tak analizując sobie na własnych doświadczeniach biegowych, to co sam opisałeś to ciekaw jestem Twojej diety, czy przypadkiem zbyt mało białka (dla mnie to po prostu mięso) nie spowodowało ten psychofizyczny dołek? Pomijam przesilenie wiosenne, czy odnowę biologiczną. Tomek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W diecie nic nie zmianiałem, jem mięso i raczej to nie problem z białkiem. Pewnie wiek już taki, że brakuje sił na 4 miesiące ciągłej ekspoatacji. Co jakiś czas trzeba odpocząć :)

      Usuń