wtorek, 3 maja 2016

Przed i Po, czyli Orlenowe luzowanie


Mój bengal Olaf wypoczywa :)
Mija właśnie dziewiąty dzień od startu w Orlen Maratonie. Dopiero dzisiaj mogę powiedzieć, że biegało mi się całkiem dobrze. Wyjątkowo długo dochodziłem do siebie. Nie miałem problemów z bolącymi mięśniami, właściwie to we wtorek prawie już nie czułem bólu w czwórkach, w środę mogłem biegać. Mogłem, ale mi się nie chciało i nie biegałem :) Wyszedłem dopiero w czwartek, zrobiłem 8km lekkiego biegu.


W sumie wyszło 3 tygodnie luzowania, dwa przed i jeden po starcie. Podczas ostatnich 14 dni przed maratonem dziesięć przeznaczyłem na dietę niskowęglowodanową. To jeden z bardziej kontrowersyjnych elementów moich przygotowań do startu. Bardzo dużo uwagi poświęcam przygotowaniom energetycznym. Właściwie wszystkie treningi robię na czczo i bez picia. Bez względu na ich długość i pogodę. Często rezygnuję z węglowodanów już około południa dzień przed dłuższym mocniejszym bieganiem. To mnie dosyć dobrze przygotowuje do szoku biegu na pustym baku, opróżnionym z glikogenu. Sama dieta przed startem wzbudza sporo emocji. Większość ludzi jeśli robi jakąkolwiek to jest to 3 dni odcinania i 3 dni ładowania węgli. Teoria za nią stojąca twierdzi, że opróżnienie zapasów powoduje nadbudowę podczas ładowania. To ma dać dodatkową nadwyżkę energetyczną. Nie ma jednak dowodów naukowych, czy jednorazowy bodziec daje cokolwiek i czy stres związany ze złym samopoczuciem podczas diety tuż przed najważniejszym startem wart jest tych dodatkowych gramów glikogenu. Wielu zawodników odchodzi od tego bodźca nie widząc żadnej poprawy, jednak są tacy którzy mocno się jej trzymając wierząc w jej działanie. Być może to efekt placebo, a być może tego na prawdę potrzebują.
Dieta dziesięciodniowa, którą ja robię ma inne założenia. Chodzi tutaj o utrzymanie dłuższy czas niskiego poziomu glikogenu. Powoduje to spore obniżenie wydolności i jakości bieganych akcentów. Zmusza organizm do wzmacniania szlaków energetycznych trudniejszych do wykorzystania niż metabolizm węglowodanów. Podczas tej diety najgorsze są dni od 3 do 5. Poziom glikogenu spada do poziomu słabo akceptowalnego przez organizm, co jest akcentowane jako osłabienie i ciągłe zmęczenie. Jednak po piątym dniu następuje mocne odbicie. Jest coraz łatwiej. Organizm zaczyna się adaptować, po początkowym buncie zaczyna kombinować. Ciągle samopoczucie jest gorsze, ale znacznie lepsze niż podczas dołka kilka dni wcześniej. Pod koniec diety właściwie tylko tętno na wybieganiach pokazuje, że korzystamy z paliwa wymagającego dużo więcej tlenu. Szybsze bieganie to inna bajka. Wychodzenie poza strefę komfortu, zbliżanie się do górnych granic II zakresu podczas ograniczania węglowodanów jest mocno bolesne. Nie ma mowy o zrobieniu dobrego jakościowo treningu, pobiegania luźno w tempie maratońskim. To powoduje, że takie eksperymenty opłaca się robić tylko i wyłącznie blisko docelowego startu. Wtedy nie robimy już wiele więcej niż wybiegania, a akcenty mogą być okrojone i biegane wolniej.
Po dziesięciu dniach następuje 3 dni ładowania. Wszystko wraca do normy i same zawody biegnie się już z dużym luzem.

Ja w dziesięciodniową dietę wierzę, może to placebo, a może jestem na nią przygotowany przez bieganie na czczo bardzo wymagających treningów. Jednak niesie ona bardzo duże ryzyko, z którego trzeba zdawać sobie sprawę. Łatwo w te kilka dni zepsuć coś na co pracowało się wiele miesięcy. Dziesięć dni z obciętymi węglowodanami to bardzo silny bodziec, nie wolno ot tak przed ważnym startem tego robić. To nie tylko ciężkie doznanie fizyczne, to także silna próba psychiczna, rozdrażnienie, ciągłe odczucie zmęczenia. Ciągłe wahania nastroju i obawa czy właśnie nie zepsułem sobie maratonu. Do tego trzeba uważać na infekcje, taka nagła i drastyczna zmiana składników pożywienia bardzo osłabia mechanizmy obronne organizmu.
Ze względu na te efekty uboczne miałem wielki dylemat czy opisywać tą dietę tutaj. Jest to jednak nieodłączny element moich przygotowań, a kilka osób zachęcało mnie do tego wpisu.
Chętnie rówież poznałbym Wasze za i przeciw, może jakieś doświadczenia w tej materii. Nie jestem fanem trzydniowej diety mającej na celu wyczerpać zapasy, aby później zrobić superkomensację. W dziesięciodniową mającą poprawić szlaki metabolizowania tłuszczy wierzę.

Na maratonie nie miałem żadnych problemów energetycznych, żadnej ściany. Tętno bardzo ładnie trzymało się równo górnej części mojego II zakresu mimo prowadzenia grupy i ciągłej walki z wiatrem.

35.km

40.km

Zwykle tydzień po maratonie byłem gotowy do kolejnego startu, wykorzystywałem kompensację po przygotowaniach, starcie i odpoczynku. Tym razem ułożyło się trochę inaczej, nie byłem kompletnie w stanie startować. 42 lata na karku, trzeba szanować swoje zdrowie i słuchać organizmu. Ten dawał mi wyraźne znaki żeby odpuścić, bardzo nie chciało mi się wychodzić biegać, czy kręcić na orbitreku, lub rowerze. Poświęciłem się jedzeniu i spędzaniu czasu z rodziną.

Czas na wyluzowanie był wyśmienity. W ten weekend we Wrocławiu i okolicach odbywał się Puchar Świata w Biegu na Orientację. Zmaganiom wyczynowców towarzyszyły zawody O-Games dla amatorów. Zjechało się dużo ludzi zarówno z Polski jak i świata, biegali na swoich trasach, a następnie kibicowali najlepszym na świecie w tej dyscyplinie. Pierwszego dnia, w sobotę biegali na zboczach góry Ślęży. Drugiego zmagania przeniosły się do Wrocławia na Biskupin i okolice Placu Grunwaldzkiego, gdzie rano były eliminacje sprintu, a popołudniu finały. Poniedziałek w Trzebnicy bardzo widowiskowy bieg sztafetowy.
Czołowy polski orientalista Wojtek Kowalski na trasie sztafet w Trzebnicy
Dawno temu swoją przygodę ze sportem zaczynałem właśnie od Biegu na Orientację, więc nie mogłem przegapić najważniejszej imprezy Orienteeringu na świecie odbywającej się prawie na moim podwórku. Przyjechali do nas znajomi z Gdyni i Wejherowa z dziećmi i razem kibicowaliśmy. Jak już pisałem mi się nie chciało w ogóle biegać, zapisałem się więc z dziećmi na trasę rodzinną. Prostą, po ścieżkach, projektowaną dla najmłodszych w asyście rodziców. Jest to bardziej spacer po lesie niż ściganie, a to mi pasowało :)

Dobieg do mety II dnia O-Games, z córeczką znajomych
Sebek przy punkcie

Natalia z Amelią biegną po III miejsce :)

Dziewczynki na podium
Pamiątkowe zdjęcie z Wojtkiem Kowalskim
Impreza wyszła super, pogoda dopisała, dzieciaki rewelacyjnie spędziły czas. Wieczorami były tak zmęczone, że natychmiast szły spać. Dzięki temu mogliśmy powspominać dawne czasy przy napojach wyskokowych i mocno niesportowym jedzeniu :)

Odwiedzili nas także znajomi poznani podczas naszego pobytu w Japonii.

Czas bez stresowania się formą i treningiem upłynął bardzo przyjemnie, ale niestety i bardzo szybko. Trzeba powoli zacząć znowu wchodzić w rytm, bo kolejny cel czyli Nocny Półmaraton we Wrocławiu coraz bliżej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz