piątek, 8 kwietnia 2016

Bieganie podczas Wielkanocy


Krótkie sprawozdanie z "mini obozu" Wielkanocnego u rodziny.
Po Półmaratonie Ślężańskim odpoczywałem prawie tydzień. Przez trzy dni ledwo chodziłem, czwórki miałem właściwie zniszczone. Ale nie przejmowałem się tym, na szczęście do maratonu było jeszcze 5 tygodni, a jak mówi stare chińskie przysłowie 'jak boli to rośnie' :) Bez jakiegoś żalu więc pozwoliłem nogom dojść do stanu używalności.


W czwartek w nocy pojechaliśmy do Wejherowa do teściowej na Święta Wielkanocne. Ze względu na dzieci i mniejszy ruch zwykle na tak długie trasy wybieramy się właśnie późnym wieczorem. W domu większość moich tras to chodniki, skraj mniej uczęszczanych dróg asfaltowych czy ścieżki przez pola. Niestety nie mam blisko żadnych dobrych do biegania lasów, właściwie to nie mam żadnych lasów. Wyjazd do Wejherowa to dla mnie prawie jak obóz :) Tam lasy są właściwie dookoła. A w tych lasach trasy do biegania jakie się tylko wymarzy. W większości mają dosyć wymagającą nawierzchnię (dla kogoś kto na codzień biega po asfalcie lub dobrze ubitych drogach) i spore przewyższenie. Da się jednak także pobiegać płasko i po twardej nawierzchni. Co kto lubi lub czego akurat potrzebuje.

Planowaliśmy pięciodniowy pobyt, więc pięknie mi się wplatał ten wyjazd w plan przygotowań. Dużo kilometrów, sporo górek, kilka razy wyjście na dwa treningi dziennie, jakiś szybszy trening na trzecim zakresie lub w tempie maratonu. Niestety już w samochodzie czułem się jakoś kiepsko, a rano kiedy wstałem byłem chory. Bolało mnie bardzo gardło i głowa. Czułem, że mam lekko podwyższoną temperaturę i takie chorobowe nerwobóle w mięśniach. Do tego zatoki i nos zapchane. Osłabienie po Półmaratonie Ślężańskim pozwoliło rozwinąć się jakimś wirusom niestety.

Czułem się fatalnie, byłem trochę podłamany, że akurat teraz kiedy mam czas, warunki i świetny teren do biegania będę chorował. Postanowiłem więc wyjść chociaż na kilka km, potruchtać, wypocić się, rozgrzać. Bliskość lasu, powietrze pachnące morzem i żywicą, ładna pogoda, to wszystko pomogło mi podjąć decyzję. Przebrałem się więc i wybiegłem. Było ciężko, tętno wysokie i mocno się pociłem. Ale nos się odetkał i po kilku kilometrach poczułem się lepiej.


Zrobiłem 16km średnio po 4:25/km, 250m w górę i średnim tętnem 137.
Po powrocie i kąpieli czułem się bardzo źle, na szczęście mogłem się po prostu położyć i przespać :)
Oczywiście o drugim treningu nie było mowy tego dnia, ani niestety żadnego następnego :(

Drugiego dnia czułem się znacznie gorzej. Jednak znowu dotruchtałem do lasu (tym razem z drugiej strony) i powoli sobie biegłem. Tym razem było ciężej, ale znowu samopoczucie poprawiało się w miarę pokonywania dystansu. Gdzieś w połowie trasy siły mnie jednak opóściły i zrobiło się naprawdę ciężko. Na szczęście do domu było w większości z górki i dałem radę jakoś wrócić, ale długo do siebie dochodziłem.

Zrobiłem 22km średnio po 4:22/km, 303m w górę i na średnim tętnie 140. Do końca dnia dogorywałem.

W niedzielę obudziłem się zdecydowanie zdrowszy. Głowa nie bolała już, gardło lekko tylko drapało. Nos nadal pełny, ale podczas biegu to nie problem, w ciągu kilku pierwszych minut całkowicie się oczyszcza. Postanowiłem spróbować pobiec płaską trzydziestkę w kierunku Zatoki Puckiej. Trasę znałem bardzo dobrze, biegam ją dosyć regularnie. Około 6km przebiega koło domu Piotrka Suchenii w Redzie i kilka razy się tam nawet spotkaliśmy :) Trasa jest płaska, droga częściowo asfaltowa, częściowo betonowe płyty, a częściowo ubity szuter. Wychodząc nie nastawiałem się, że zrobię 30km, raczej liczyłem na okolice 20-25km. W planie miałem oszacować w trakcie biegu kiedy zawrócić. Tak jak i w dniach poprzednich samopoczucie poprawiało się wraz z dystansem. Dobiegłem do Zatoki i tam zawróciłem.

I ponownie jak w poprzednich dniach końcówka była bardzo ciężka, miałem naprawdę dosyć. Zrobiłem w sumie trochę ponad 29km w średnim tempie 4:12/km i ze średnim tętnem 143. Tętno mocno podwyższone, to pokazuje, że wciąż zdrowy jeszcze nie byłem.

Przez pozostałe dwa dni w Wejherowie zrobiłem jeszcze dwa wybiegania po 19km i 25km. Pierwszy w większości po asfalcie ze sporym podbiegiem do Kąpina, drugi również z przewyższeniami i podbiegiem do Gniewowa, ale głównie po leśnych drogach.

W sumie mimo choroby udało się z tego wyjazdu sporo wyciągnąć. Liczyłem na trochę większy kilometraż i lepsze tempo. Nie pobiegałem też nic szybszego, jedynie same wybiegania. Gdybym jednak był wtedy w domu to pewnie nie zmusił bym się nawet do wyjścia przy takim samopoczuciu. W Wejherowie jakoś tak psychicznie odpoczywam i biega mi się doskonale. Zwykle aż ciągnie mnie na trening i przeważnie dokręcam jeszcze w lesie kilka dodatkowych kilometrów. Zazdroszcze Marcinowi Chabowskiemu takich warunków do treningu :)

W kolejnym tygodniu już w domu dokręciłem trochę kilometrów zamykając tydzień poświąteczny i powyjazdowy liczbą 155. W jego trakcie w środę zrobiłem trening w tempie, którym będę chciał biec Orlen czyli 3:30/km. Z planowanych 12-15km dałem radę zrobić niestety tylko 8. Kiepsko się czułem, a tętno bardzo szybko poszybowało zbyt wysoko jak na takie tempo. Myślę, że było to spowodowane skumulowaniem się zmęczenia i osłabieniem po chorobie i mocnym jak na mój stan wówczas bieganiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz